Na Musou trafiłem trochę z przypadku.
…Poznałem je za sprawą Dynasty Warriors 5, ale już w erze PlayStation 3. To był okres, gdy gry z poprzedniej konsoli Sony dawało się kupić za grosze bo wszyscy gonili za next-genem. Nareszcie masa tytułów, które chciałem mieć na półce była w cenie obiadu. Nauczyłem się też, żeby ufać sobie, a nie polskiej prasie, a ta nie była przychylna dla Warriorsów.
Kupowałem.
Do dzisiaj mam sporo nieskończonych, świetnych gier z tego okresu. Jeździłem w Outrun 2006. Nadrobiłem SSX3. Uzupełniałem shootery. Dynasty Warriors 5 zdobyłem za 12 zł i mieszanka ciekawych projektów postaci, elementów zbieractwa i rozwoju bohaterów, prosty system walki i świetna muzyka bardzo mnie wciągnęły. Grałem w dodatki, nabijałem rekordy, po nocach sprawdzałem odsłony z PSP, zacząłem nawet czytać o historii Chin. Sprawdziłem Sengoku Basara, Samurai Warriors, Warriors Orochi i masę modów. Zapoznałem się ze spin-offami, zdobyłem resztę gier Koei, a w Dynasty Warriors 5 nawet starałem się zdobyć wszystko, co z rzadka robię w grach wideo.
Piąte Dynasty jednak starzeje się i dzisiaj nie mam czegoś takiego jak ulubione Musou. Z jednej strony atmosfera piątej odsłony oraz dodatkowe tryby z jej dodatków są cudowne, acz dziś pokraczne. Siódma odsłona ma najlepszą reżyserią, ale nudną rozgrywkę. Warriors Orochi 4 jest tyleż dynamiczne co chaotyczne.
W ostatnich czasach większe siły marki poszły w spin-offy – z których Fire Emblem Warriors uwielbiam. Na tle wszystkich ich jednak bardzo pozytywnie wybijało mi się Spirits of Sanada – i jeżeli lubicie elementy Yakuzy, kierowanie głównie jedną postacią oraz poboczne misje, to to Musou będzie dla Was. Miesza udanie to, czym Musou jest, a czym być mogłoby z większymi budżetami. Miesza anime’owe klisze z dialogami, które często zaskakują mocą. Przez nie nawet cofnąłem się i kupiłem wszystkie gry z serii Samurai Warriors 4.
Zatem tak. Lubię te diabelskie Musou.
Samuraje Powracają
Po niewypale związanym z otwarto-światowym Dynasty Warriors 9 oraz stworzeniu kilku szybkich projektów, Koei wraca do głównych Samurai Warriors, za sprawą gry, która resetuje niejako serię. Tak, podobnie jak Dynasty Warriors także Samurai Warriors w koło opowiada tę samą historię, ale projekty postaci, muzyka, podział bohaterów na dobrych, złych i śmiesznych, a także skupienie się na konkretnych wydarzeniach zawsze przechodziły między odsłonami. Czyli w teorii Samurai Warriors 1 i 2 były inne, ale w praktyce operowały na tych samych kliszach. Teraz wszystko poszło pod nóż.
Czy to dobry punkt wejściowy?
Tak. Samurai Warriors 5 rezygnuje z dotychczasowego “poster boya” serii Yukimury na rzecz Nobunagi. Młodego Nobunagi, warto dodać, bo akcja rozpoczyna się na początku jego podbojów. Gra jest szybka, ładna, nie komplikuje rozgrywki przesadzoną liczbą dodatkowych mechanik. I jest dość ładna, dzięki kilku sprytnym trikom.
Zmiany w rozgrywce, chociaż nieliczne, to wpływają na plus. Dostajemy szybsze tempo, większe możliwości mieszania ciosów, mniej stylów walki w zamian za ich różnorodność. W sporej liczbie misji kierujemy także dwoma postaciami, a poza główną kampanią mamy też coś na pozór trybu obrony bazy.
Co mi się podoba
Samurai Warriors 5 po prostu dobrze wygląda. Trik z shaderami wciąż przechodzi, wciąż się ludziom podoba i wciąż pozwala niewielkim kosztem uszlachetniać oprawę gier z niższym budżetem. Ten toon shading pasuje do gry, która jest kolorowa i na PlayStation 5 bardzo płynna.
Bardzo podobają mi się artworki i muzyka – która zawsze była mocnym punktem w serii.
Bo i lepiej generalnie się ciacha, dzięki nowym animacjom, nowym stylom i poprawionej dynamice. Podoba mi się sama rozgrywka, która ewidentnie bazuje wciąż na poprzedniku, ale dzięki odświeżeniu postaci, systemowi umiejętności i oddziałów zyskuje sporo.
Większa różnorodność jednostek na polu bitwy to także coś, co zawsze witam z otwartymi ramionami – szczególnie, że to chyba właśnie w tej grze Koei znalazło złoty środek dla umiejętności specjalnych postaci. Jest ich sporo, sami je wybieramy, część jest przydatna jako dopałki, część jako sposoby przełamania defensywy u wrogów, na przykład rozbijając szyk tarczowników.
Wreszcie podoba mi się to, co zawsze podobało mi się w Musou. Mieszanka poczucia ogromnej siły bohatera, z niezobowiązującym gameplayem. Esencja gry, w którą można pograć 15 minut, lub poświęcać długie godziny na to, aby postać rosła w oczach. To jest to samo uczucie co przy Diablo, ale preferuję je tutaj ze względu na system walki i większy dynamizm – oraz niechęć poświęcania życia jednej grze.
Co mi się nie podoba
Pierwsze Samurai Warriors ma zaskakująco brudną estetykę. Mroczna, nieprzyjazna, wręcz smutna. To moja ulubiona estetyka w całej serii i obok Dynasty Warriors 7, Troy i pierwszego Kessena jedna z nielicznych gier, gdy Koei naprawdę siliło się na kinowość w swojej grze. Samurai Warriors 5 chociaż radosne i ładne to nie ta liga.
W porównaniu do Spirit of Sanada wypada także blado w dialogach – scenom brakuje dramatyzmu, wszystko jest lekko auto cenzurowane, i w zasadzie wychodzi na to, że konflikty się dzieją bardziej dlatego bo ludzie się nie dogadali, a nie dlatego bo ktoś jest zły, ma ciężką naturę lub nieludzkie ambicje.
Tradycyjnie wręcz, polom bitwy brakuje różnorodności. Pionki są wciąż pionkami, animacje wciąż przypominają pierwsze PlayStation, walki wciąż opierają się na walkach liderów. Ostatecznie też gracz musi biegać z miejsca na miejsce, bo nasi oficerowie to ciołki.
Oczywiście – brakuje tutaj bardzo trybów. Dodatkowy tryb bronienia bazy jest miły, aczkolwiek momentami nudnawy. Szkoda, bo w Musou jest ogrom potencjału! W Samurai Warriors 4 Empires mogę kierować armiami, które są w stanie wygrać same, ale tutaj już nie. W Fire Emblem Warriors mogę rozkazywać kilku innym oficerom, tutaj zaledwie jednemu, w ograniczonym stopniu. W Dynasty Warriors 5 Xteme Legends mogłem być najemnikiem, w poprzednich odsłonach budować swoich ochroniarzy. Ja rozumiem, Koei zachowuje sporo na spin-offy, ale pewne ich elementy powinny już wejść do głównej serii.
Konkluzja
Chociaż przez lata musiałem być apologetą serii, prawda sama się obroniła. Wystarczyło, że zaczęła korzystać z licencji, które lubią zachodni gracze, czego najlepszymi przykładami są sukcesy Warriorsowej Persony, One Piece, Zeldy i Fire Emblema. Zatem w skrócie – jak nienawidzisz estetyki anime i samurajów, to tutaj też ich nie pokochasz, bo wykonanie jest skrojone bezpiecznie i pod Japoński główny nurt. Jeżeli lubisz te klimaty, to będziesz zadowolony. Jeśli szukasz pierwszego Musou to albo atakuj gry na licencjach (poza drugą Zeldą!), albo bierz to lub Spirit of Sanada.
Czy bawię się dobrze? Tak, chyba od czasu Fire Emblem Warriors nie bawiłem się tak dobrze “czystym” Musou. Czy oczekiwałem więcej zmian? Oczywiście.
To bardzo dobre odpalenie tego soft rebootu serii. Ale w przyszłości seria albo się mocniej zmieni, albo zacznie tracić grunt pod nogami dewalując się jako silnik do gier na cudzych licencjach. Aha – gdyby dla kogoś to było ważne to nie ma angielskiego voice-actingu, ani polskich napisów.
Ocena: 5/7
Podsumowanie: Bardzo dobre, bardzo ładne i bardzo standardowe Musou – warto zagrać, warto czekać na kolejne spin-offy tej odsłony.
Pita