Dziękuję za wszystko panie Toriyama

Informacje o śmierci twórców ukochanych dzieł zawsze są trudne do przetrawienia – jednak pisanie o tym, że Akiry Toriyamy nie ma już na naszym brudnym świecie, przychodzi mi z wyjątkowym trudem.

Nawet jako konsument kultury popularnej od lat 90. byłem zbyt młody, by uchwycić moment ogromnej straty, jaką była śmierć Freddy’ego Mercury’ego, 2Paca, czy Biggy’ego. Nie miałem wtedy także przywiązania i zrozumienia do filmów Marlona Brando czy muzyki Andrzeja Zauchy. Ale był to czas, w którym z zaangażowaniem oglądałem już Dragon Balla.

Z oczywistych powodów nie byłem świadomy, że razem ze mną losy Goku przeżywa cały świat. Nie wyobrażałem sobie, że to, co jest kolejnym show po szkole (bo ciągle się jakąś kreskówkę po szkole oglądało) już nigdy mnie nie opuści. Bleach, Naruto, One Piece zapewne mogą być dla innych osób czymś równie istotnym, ale pierwszym prawdziwym shonen-wojowniczym-tasiemcem był właśnie Dragon Ball i patrząc przez jego pryzmat, inne licencje nie budziły już mojego zainteresowania. Nie wiedziałem, co mogłyby zrobić lepiej: nie będzie przecież w nich lepszego Vegety, lepszych turniejów sztuk walki, lepszego Szatana Serduszko, Bulmy, Genialnego Żółwia… nie wspominając o tym, że w dziedzinie wydarzeń, nie da się podnieść hype’u wyżej niż wtedy gdy Goku po raz pierwszy przemienił się w Super Saiyanina. Nie ma też piękniejszej, posiadającej większy impakt na całe medium sagi niż ta na planecie Namek – co piszę przy pełnym zrozumieniu i szacunku do berserkowego Golden Age.

Radosne i pełne krzyków zbieranie smoczych kul zawsze było wypełnione – choćby krótkimi – momentami, które pokazują codzienność, przyjaźń i zabawę. W tym, jakie to było bezpośrednie i proste kryła się cała lekkość i mistrzostwo Toriyamy, które wpłynęło pod skórę pokoleń wzrastających z Goku.

Akira Toriyama był przy tym mistrzem ruchu, każdy kadr jego komiksów kipi życiem i dynamiką – stanowiąc coś ciekawego nawet jako osobna ramka. W jego świecie mieszały się chińskie legendy, uliczna moda, ubiór związany ze sztukami walki, futurystyczne miasta, pojazdy i maszyny, oraz niepodrabialny klimat swojskości i przyrody, zawieszony w świecie, w którym bezwstydnie żyją kosmici i bogowie. W tym świecie można latać i strzelać energią z rąk, podróżować między planetami i spotykać dinozaury. Toriyama nigdy nie wpadł w pułapkę tłumaczenia się z tych rzeczy (może był świadomy bardziej niż ktokolwiek inny, że to niemożliwe), zamiast tego skupił się na tym, by je ze sobą połączyć. Robił to jak nikt inny.

Sprowadzanie jego twórczości do samego Dragon Balla byłoby nie na miejscu, skoro zaprojektował wygląd największego japońskiego RPG-a; Dragon Questa, a Dr. Slump – a zwłaszcza postać niesamowitej Aralki – równie mocno inspirowała kolejne generacje twórców (z projektantami z Nintendo na czele). Nie zakłamujmy jednak rzeczywistości: Goku jest symbolem i archetypem, postacią, którą pod względem wpływu na kulturę należy stawiać obok Rocky’ego, Aragorna, D’Artagnana, czy Conana. To symbol dobroci, odwagi i siły, który wychował całe pokolenie (głównie chłopców) pchając je w kierunku treningu, oraz bycia możliwie dobrym, a przynajmniej na tyle by ktoś taki jak Goku chciał się z nami zaprzyjaźnić.

Tak: Dragon Ball jest banalnie prosty w swej strukturze i posiada tendencję do przeciągania wątków, ale nawet w swej banalności jest jedyny w swoim rodzaju. Absolutnie wyjątkowe uczucia jakie wzbudzają bohaterowie serii, oraz to jak dobrze się z nimi czujemy i jak chłoniemy ten niezwykły świat, napędzają tysiące twórców na całym globie (co jest i tak zaniżonym szacunkiem, bo poprzez osmozę każdy jest pod wpływem Dragon Balla, tak jak jest pod wpływem Makbeta czy Iliady). A teraz to się skończyło, pan Toriyama już nic nie narysuje, choć nieśmiertelność zapewnił sobie dawno temu.

Nie umiem znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić podziw dla tego, co udało się zbudować ponad czterdzieści lat temu pewnemu utalentowanemu rysownikowi przy swoim biurku. Smutek, melancholia i nostalgia tłoczą się we mnie od piątku kiedy ta informacja stała się publiczna. Obserwowanie ludzi zbierających się na ulicach, by wykonać pozę Genki-Dama dla mistrza wywołuje we mnie niepohamowane wzruszenie.

Dobro, kreatywność i energia do dalszego działania wciąż epatują z Dragon Balla i mam nadzieję, że będą w podobny sposób działać na kolejne pokolenia. Zresztą, jestem tego pewny widząc ile osób wprowadza dziś swoje dzieci w ten świat – trudno o lepszy wybór, lepszą dawkę siły i motywacji.

Pomimo przeżywanego właśnie smutku uważam się za szczęściarza, który w podstawówce trafił na biegającego po korytarzu dzieciaka robiącego Kame-ha-me-ha i dał mu się namówić na to, by codziennie razem po szkole oglądać awanturników, próbujących przywołać magicznego smoka. Wtedy widzieliśmy w tym głównie fajne przygody i pojedynki, ale cała reszta przekazu spływała na nas wraz z kolejnymi aktami heroizmu obserwowanych postaci.

Kuba, nie czytasz tego, ale jestem Ci niesamowicie wdzięczny za to, że zmusiłeś mnie wtedy do dania szansy Dragon Ballowi. Otworzyło mi to oczy na zupełnie nowe rzeczy.

A Akira Toriyama powinien mieć pomnik i ulicę w każdym państwie świata, bo zrobił dla niego o wiele więcej niż tylko opowiedział mu historię. Dziękuję za wszystko panie Toriyama.

cascad