Final Fantasy VII Remake – Recenzja

O Final Fantasy VII Remake można pisać tak długo i obszernie, że postanowiłem zrobić to jak najkrócej. Wyjątkowość i ważność FFVII jest bowiem bezdyskusyjna do tego stopnia, że pewne kwestie tej gry są częścią świadomości zbiorowej. Dlatego uznałem, że możemy je pominąć, by nie męczyć tych, którzy od lat znają przygodę Clouda. Przy okazji nie zepsuję też wrażeń osobom, dla których ten szczyt jest jeszcze do zdobycia.

Chwila prawdy

Remake mógł mieć każdy kształt: campowy, artsy, neoklasyczny, mógł nawet nie być RPGiem. To na co się zdecydowano to: zręcznościowa walka na miecze, pięści, magiczne laski i działa przytwierdzone do ramienia, którą urozmaica kontrola kilkoma postaciami naraz. Kolejną warstwę dodaje możliwość korzystania z czarów i przedmiotów obleczona w tury. Kiedy nie walczymy zwiedzamy korytarze, które co jakiś czas prowadzą do miasteczka-huba z krętymi uliczkami, placami i pomniejszymi zadaniami. Postacią wiodącą jest Cloud: najemnik, który ma wielki miecz i spiczaste włosy. I mimo iż jest głównym bohaterem tylko jednej gry to wystarczyło, by stał się postacią-symbolem pokroju Mario, Snake’a, Sonica, Ryu. Cloud jest czempionem, bo ta jedna jedyna gra, w której jest na pierwszym planie to właśnie Final Fantasy VII. Trafiło mu się jak w Eurojackpot.

Remake ma zawrotne tempo, nawet mimo swego rozwleczenia. Przez około 35 godzin oprowadza nas po miejscach i wydarzeniach, które były zawarte w pierwszych sześciu godzinach oryginału. Pierwotny skrypt udowodnił swą pomnikowość właśnie teraz, gdy nie do końca idealna i nie do końca udana gra, dzięki niemu i tak wynosi się ponad poziomy. Square Enix pokazuje niezwykły cyberpunkowy świat i funduje nam przez niego przelot godny kamer National Geographic. Co prawda, po drodze często trafimy w miejsca, które jawnie mają wydłużyć nam przygodę i są dungeonami-wypełniaczami. Jednak przy uroku i pięknie jaki niosą w sobie postaci, trudno się nad tym specjalnie rozwodzić. Tym bardziej, że muzyka która to wszystko otacza wcale nie jest dodatkiem. To przepiękne melodie sunące między melancholią fletu, energią bębnów i agresją gitarowych riffów. Rearanżacja starych numerów i dodanie nowych przebija wszelkie oczekiwania. To co słyszymy wcale nie jest tłem – to potężny filar podnoszący jakość całego doświadczenia.

Gra kręci się dookoła ugrupowania, które siłą chce obalić przepotężną korporację, która wyczerpuje zasoby planety. A ponieważ w tym świecie można znaleźć pod ziemią coś więcej niż glinę i węgiel to zapędy do absolutnej kontroli tylko rosną. Przemysłowy gigant, Shinra nie tylko dostarcza prąd i buduje miasta, ale i eksperymentuje z boską mocą, starając się ją ujarzmić. Jak nietrudno się domyślić – ich eksperyment poszedł źle. To jednak jedyna klisza, która wdarła się do tego scenariusza. Cała reszta to bowiem kino drogi, którego rozmach potrafi rozbić skalę. Nawet jeżeli mamy w głowie, że to tylko część fabuły, którą jeszcze można opowiedzieć.

Popłoch jedynie słonecznych zajęcy
Spadochrony, przebieranki, schody: te trzy hasła będą mi dźwięczeć w głowie gdy pomyślę o Final Fantasy VII Remake. Bez znajomości gry nic wam nie powiedzą, ale podałem je nie po to, by coś zaspoilować lub kogoś szczuć – chcę zwrócić uwagę na to, że dwa z nich to elementy, których nie było w oryginale. Wartość dodana względem kultowego pierwowzoru z PSX-a jest tak duża, że Remake potrafi budować własne legendy i wspomnienia, które robią z niego zupełnie nowy tytuł. Jednocześnie znany i zaskakujący. Budzący żywe emocje wśród nowych i starych odbiorców.

Klucz do zrozumienia fenomenu FFVII jest aż nadto widoczny w FFVIIR. To cudowne postaci, które wyglądają na tle innych „normalnie” ubranych NPC-ów niczym uciekinierzy z Comic-conu. Przywódca grupy ekoterrorystów Barret mógłby być bossem w serii Gears of War. Tifa, która jest mistrzynią sztuk walki o instagramowym ciele to znajoma z dzieciństwa Clouda, która wkręca go w tę intrygę i załatwia pierwszą „akcję”. Aerith, niewinna kwiaciarka, stanowi brakujący element układanki, który poznajemy dzięki przeznaczeniu… wspólna walka z Shinra szybko staje się sprawą osobistą Clouda, budząc demony jego przeszłości. Wszędzie czuć bowiem ducha żywiołu, który niebawem złamie wszystkie zasady jakimi rządzi się świat. Sephiroth – legenda, nadczłowiek, szaleniec – uznany za martwego żyje w tym uniwersum mocniej niż piękne kwiaty zdobiące kościół, których dywan w pewnym momencie uratuje nas przed bolesnym upadkiem…

Final Fantasy VII Remake jest jak mezozoiczny komar uwięziony w bursztynie, ten który nadał życie istotom z Parku Jurajskiego Spielberga. Dzięki sile fantazji przywraca fragment mocy z przeszłości. Tylko w przeciwieństwie do tego co działo się w filmie o dinozaurach, Square Enix wydaje się panować nad energią, którą trzyma. Ta gra nie tylko błyszczy nową jakością, mając zalety i przywary superprodukcji godnej 2020 roku, ale i przekazuje dalej magię, która od 1997 nie pozwala o sobie zapomnieć. A gdy dodaje coś od siebie, przerabia i zmienia, to praktycznie za każdym razem robi to skutecznie. Można jej zarzucić nierówne tempo i nierówną grafikę, emocje biorą jednak górę.

 

Ocena: 6/7

O systemie oceniania

Podsumowanie: Legenda RPG opowiedziana na nowo, precedens na który gry będą się powoływać jeszcze wielokrotnie.


cascad