Patient Gamer – super partia

Kwestia backlogu zwanego też kupką wstydu to niekończąca się opowieść w świecie graczy. Każdy go ma, tylko jednych przygniata bardziej, drugich mniej. To wielki luksus naszych czasów. Zdecydowana większość graczy których znam ma na swych półkach za dużo gier do nadrobienia. Fakt ten nie powstrzymuje ich przed zakupem kolejnych. To koło zaślepionego pompowania kasy w rynek gier wydaje się nie mieć końca. Po Internecie błąka się jednak karawana błędnych rycerzy, nawołujących do ruchu Patient Gamer.

Pogoda dla cierpliwych

Żartuję z tym nawoływaniem i rycerzami, jednak w społeczności podcastu Rozgrywka pojawiło się to pojęcie i szybko zdobyło odpowiedni poklask (dzięki Razerowi, który pomagał mi także sklecić Lavocado – kudosy Maciek). Początku „ruchu” należy szukać na Reddicie, jednak w Polsce to grupa Opóźniony Gracz go reprezentuje. Bycie Patient Gamerem polega na czekaniu, aż gry które nas interesują ukażą się w wersjach pełnych, dobrze działających i z kompletem DLC (przy okazji – w niższej cenie). Takie podejście do branży to nic nowego, od kiedy zostało jednak fajnie nazwane łatwiej się z nim identyfikować.

Co zatem robi cierpliwy gracz? Poza czekaniem na najpełniejsze wydania gier, które go interesują ogrywa backlog. Z jego punktu widzenia inwestycja w kolejne tytuły nie ma sensu, gdy tyle innych czeka na półkach sklepowych za grosze. Sam ostatnio wpadłem w ten wir, przynajmniej połowicznie. Co prawda skusiłem się na Monster Hunter World na premierze, zrobiłem to jednak bardziej po to, by wesprzeć markę w Europie. Zamiast grać w MonHuna spędzam obecnie czas przy South Park Fractured but Whole i zamierzam skończyć Hellblade. Nie są to najstarsze gry, jednak ich cena zdążyła już mocno spaść i mają za sobą najważniejsze łatki. I muszę przyznać, że jest coś ekscytującego w odrzuceniu wszystkiego co pod nogi kładzie mi cały przemysł gier, by trochę się cofnąć i załatwić sprawy z przeszłości. W swoim tempie.

Gdyby każdy tak robił to skutki byłyby oczywiście opłakane. Sprzedaż nowości poleciałaby na szyję, większość serii wymarłaby na dobre, a wydawcy pewnie jeszcze mocniej zwróciliby się w kierunku gier-usług. Myślę jednak, że jeśli każdy usiadłby na trochę dłużej do swej listy backlogu to mógłby śmiało zaznaczyć, które nowe tytuły poświęci na rzecz odpalenia „starych”. Bardzo możliwe bowiem, że nie każda gra zasługuje na naszą uwagę kosztem czekającego na swą kolej Tekkena 7, Resident Evil 7, Nioha czy Rime (jest ku temu dobra okazja). Może Watch Dogs 2 w wersji z wszystkimi DLC za połowę ceny gry premierowej to lepszy wybór niż Shadow of War? Może Bloodborne to wciąż najlepsza gra na PS4? Warto rzucać sobie tego typu pytania, gdy na rynku wychodzi kolejna gra nastawiona na mikrotransakcje, niedokończona, z niejasnym planem tego co będzie w season passie.

To jasne, że każdy ma własną wersję odpowiedzi na te pytania, a Patient Gamer to bardziej żart z tych, którzy nie nadążają za kolejnymi premierami (śmieszne jednak nie jest to, że nikt z nas już nie nadążą). Mimo to, byłoby miło, gdyby twórcy największych gier nie wypuszczali wszystkiego co mają najlepsze w tygodniowych odstępach. Jak nierealne jest to życzenie pokazuje choćby to, że jedna firma potrafi rzucić swoje własne tytuły na wzajemne pożarcie (sytuacja z EA i premierami Titanfalla 2 i Battlefield 1) zamiast dać im czas na oddech. Pęd jest tak duży, że nawet zawodnicy tej samej drużyny po popełnieniu błędów na boisku, biją się ze sobą jeszcze w szatni.

Decyzje biznesowe dużych graczy odstawmy jednak na bok. To co nazywać można na wyrost ruchem Patient Gamer to po prostu zachęta do zakupu skończonych gier, oraz wyluzowanie ze swoim FOMO (Fear of missing out), które na dobre wkroczyło już do branży gier. Chciałbym was zapewnić, że naprawdę nie potrzebujecie do dobrej zabawy ciągle odpakowywać nowych pudełek z folii i ciągle sprawdzać najnowszych newsów w sieci. Zamiast tego można zobaczyć ile tytułów przegapiliście w poprzednich latach i poczytać artykuły zgłebiające pojęcie na temat gier, które od dłuzszego czasu są na rynku. Na przykład na Lavocado (nie mogłem się powstrzymać). Dobre gry nie mają terminu ważności. Jest to widoczne zwłaszcza w ostatnich latach kiedy rozwój mechanik, skali światów i grafiki nie robi już takiego wrażenia. Teraz nie ma już przełomów na miarę przejścia z PlayStation na PlayStation 2, co tylko ułatwia zdrowotne kąpiele w backlogu. Samo granie nie było też nigdy tak tanie jak jest obecnie. Korzystajmy z tego ile się da.

 

PS Jeżeli chcecie dołączyć do grupy wsparcia opóźnionych, to zapraszam do dołączenie do facebookowej grupy Opóźniony Gracz.