Paranormasight: The Seven Mysteries of Honjo – recenzja

Gry oparte o narrację, zmuszające graczy do czytania setek dialogów i wyłuskiwania z nich drobinek cennych informacji to niebezpieczna pułapka dla twórców. W takich warunkach szybkie zaangażowanie gracza jest kluczowe, by odbiorca po chwili nie uciekł do innych gier – znudzony, zalany tekstem i czekający na to kiedy będzie mógł coś zrobić. Bo właśnie ta minimalna dawka „robienia czegoś” to kluczowa różnica między dobrymi i przeciętnymi przygodówkami tekstowymi. Paranormasight: The Seven Mysteries of Honjo potrafi sprawić, że czuje się przyjemność z przeglądania plików (sic!) i na tyle na ile gatunek pozwala, podkręcić akcję. Poza tym, wypełnione jest bohaterami, których nie da się zapomnieć.


Co wyszło

Postaci, które tu napotkamy i w które się wcielimy, są żywe, można im wierzyć i je zrozumieć. Intryga kręci się dookoła posiadaczy artefaktów, które pozwalają użyć klątw sprzed 200 lat. Czemu bohaterowie mieliby to robić? Bo w zamian za pozyskane w ten sposób fragmenty dusz, po naładowaniu swego artefaktu będą mogli przeprowadzić Rytuał Ożywienia, i przywrócić do życia wybraną przez siebie osobę. Gra co chwila wrzuca nas w losy innych postaci i podsuwa nowe kluczowe dla zrozumienia całości wydarzenia, karmiąc nas losami detektywów, policjantów, czy też zrozpaczonych osób, nie mogących poradzić sobie ze stratą kogoś bliskiego. Krążymy zatem po tytułowym Honjo (obszar Tokio), w latach 80., starając się odkryć tytułowe siedem tajemnic, ukrytych głęboko w legendach i historiach, które łączą się z tą okolicą.

Klimat potrafi skutecznie przeskakiwać nie tylko między detektywistyczną intrygą i okultyzmem, ale i mocno uwydatniać warstwę obyczajową. Autorzy z dużą skutecznością dążyli do zachowania optymalnych proporcji między tymi elementami, nawet mimo tego, że w wielu momentach to od gracza zależy to, którą postać pozna w następnej kolejności. W Paranormasight: The Seven Mysteries of Honjo cieszy zwłaszcza to, że mimo dużego natężenia dreszczyku, część gry dzieje się w dzień i wiele postaci odkryje przed nami swoje osobiste tajemnice, nie do końca związane z morderczymi artefaktami. Świetnie zgrywa się to z klimatem ogólnej tajemnicy, bo… często wydaje nam się, że wszystko dookoła jest kwestią klątwy, duchów, zabobonów i obrzędów, a w toku łączenia faktów i dochodzenia do prawdy okazuje się jednak, że niektóre kluczowe zdarzenia mają totalnie przyziemny rodowód. W naturalny sposób buduje to w graczu przeświadczenie, że nie wszystko powinno się wyjaśniać nadprzyrodzonymi mocami. Na sucho brzmi to jak coś oczywistego, jednak jako element układanki wielkiej intrygi sprawdza się znakomicie.

Scenariusz został z wielką precyzją nawinięty na skomplikowaną intrygę, oglądaną z wielu perspektyw – odkrywanie jej wyreżyserowano za to zaskakująco lekko. Do naszej dyspozycji cały czas jest “teczka” z danymi, w których stale aktualizowane są informacje, zdobywane poprzez krótkie, konkretne i napisane w zaskakująco ludzki sposób dialogi. Postaci co chwila się przecinają w swych poszukiwaniach, krążąc po podejrzanych zakamarkach Honjo, a mimo to ich interakcje są naturalne, pozbawione umowności i wypełnione emocjami. Bardzo trudno osiągnąć taki efekt w tak zwartej (trwającej ok. 10 godzin) grze. Bo owszem, osiąga się go często w Visual Novelach, ale związane jest to przeważnie z laniem wody i wydłużaniem wątków, oraz powtarzaniem pewnych informacji bez przerwy, tak byśmy w żadnym wypadku ich nie przeoczyli. Paranormasight nam tego oszczędza i ufa graczowi, i jestem bardzo wdzięczny twórcom za takie podejście.

Co nie wyszło

Brak czytanych dialogów jest raczej czymś normalnym w Visual Novel, są to gry o mniejszych budżetach… biorąc jednak pod uwagę, że wydawcą jest Square Enix, że jest to jedna z krótszych gier tego typu, jedna z piękniej narysowanych i o bardzo wysokiej jakości (o czym w czasie produkcji przecież wszyscy musieli wiedzieć), to jednak trochę smuteczek, że nie udało się naciągnąć budżetu tak, by sięgnąć po voice overy.

Co jest pośrodku

Finał, do jakiego dąży gra jest logiczny i sensowny, ale i przez to mało zaskakujący. Po tylu godzinach doskonałej narracji podskórnie można czuć, że najlepsze dopiero się zbliża i, że wszystkie stanie na głowie w ostatniej chwili. I w sumie samo to było bardzo zaskakujące – to, że nie zastosowano tu fikołków logicznych rodem z shonen mangi, że diabeł nie wyskoczył z pudełka i nie odbyliśmy podróży w inny wymiar, albo przynajmniej w czasie… ale i tak, kropka nad i mogłaby być trochę większa. Im dłużej myślę o zakończeniu, tym bardziej stoję jednak po stronie scenarzystów, uznając ich wybór za słuszny i zgodny z tym co opowiadali przez całą grę.

Podsumowując

Paranormasight: The Seven Mysteries of Honjo zadowala na każdym kroku swą jakością, i od pierwszej minuty wciąga w swój świat niezwykłą atmosferą, dopracowanym prowadzeniem fabuły i przemyślanym wykorzystywaniem horrorowych tropów. Nawet jeżeli gatunek wywołuje u was zbyt dużo emocji, to w takiej formie – bez elementów akcji, skupiając się na samej fabule, pokazanej planszami, muzyką i wyrazami twarzy postaci – będzie to jak najbardziej zjadliwy tytuł także dla “strachliwych” graczy. Sięgajcie po niego i nie wahajcie się, bo przegapicie coś naprawdę wyjątkowego. Wielka to niespodzianka.

6/7

O systemie oceniania

cascad