Najlepsze gry 2022 – Wielka Gala Lavocado

Jak zwykle rok przeleciał nam nie wiadomo kiedy – i wbrew wszystkim narzekaczom, dla graczy był to kolejny czas hossy. Zasypano nas przepięknymi doświadczeniami, wydarzeniami i toną cyfrowej radości. Czy każdy kolejny rok w graniu jest lepszy od poprzedniego? Bałbym się postawić taką tezę, ale na pewno nie ma w tej branży czegoś takiego jak „słabe lata”. Jeżeli tak mówisz i myślisz to, znaczy, że szukasz w złych miejscach. Bo przewrócić się o hałdę dobrych, ciekawych premier naprawdę nie jest trudno. A Wielka Gala Lavocado jest po to, by je wyróżnić, by zebrać najbardziej wyraziste gry roku w zestawieniu, którego nikt inny nie dostarcza. Zapraszam po raz szósty na to wspaniałe wydarzenie!

Największa przygoda: Elden Ring

Po tym, jaki wstrząs otwartym światom zafundowało The Legend of Zelda: Breath of the Wild w branży zapanował ferment. Twórcy największych projektów jakby zgodnie ustalili, że przemilczą sukces Nintendo, podbierając z niego pomysły małymi łyżeczkami. Ale jest jeszcze FromSoftware, które wprowadziło ostatnio wielką zmianę w projektowaniu gameplayu przed BotW. Co wyszło z fuzji hardkorowych harców połączonych z inspiracją zeldowym dostarczaniem graczom co rusz nowych odkryć i dziwów? Przeprawa przez prawdziwą dolinę zachwytów, która onieśmiela swą skalą.

Najlepsza fabuła: Pentiment

W tym roku padło na detektywistyczną przygodówkę, bo… bo w końcu udało się dobrze połączyć sam kryminał z realiami historycznymi, oraz mnogością wyborów. Kto by pomyślał, że tyle świeżości gatunkowi przyniesie tytuł oparty o grafikę inspirowaną drzeworytami, zabierający nas do XIV-wiecznej Bawarii. Bardzo mądra (clever) gra. Pentiment zdecydowanie warto mieć na koncie.

Największy sukces: Elden Ring

Z przyjemnością patrzy się na pochód sukcesów FromSoftware. To historia, która porusza zarówno na listach spedzaży, jak i w sercach. Pięknie widzieć jak niskobudżetowy, niszowy, skazany na zapomnienie projekt został wyciągnięty na ołtarze przez hardkorowców i dziś zmienia cały świat gier. Elden Ring jest podsumowaniem wszystkiego, co wydarzyło się w japońskim studiu od chwili wypuszczenia Demon’s Souls na PS3. A dodatkowego piękna temu sukcesowi dodaje to, że nigdy by go nie było, gdyby nie to, że Miyazaki lata temu wpadł na Ico, które przekonało go, że można robić gry inaczej, przez co spróbował wkręcić się do branży. Co było dalej – właśnie widzimy.

Człowiek roku: Shin Chan

Nie, to wcale nie było ustawione! Shin Chan w cyfrowej wersji pozwala się poznać graczom ze swej najlepszej strony (oferując też przycisk do pokazywania pośladków). Dzięki Shin-chan: Me and the Professor on Summer Vacation można przeżyć wspaniałe chwile, uciekając do pięknej, oświetlonej promieniami letniego słońca wioski, w której grupa dzieciaków spędza zwyczajne – pełne dinozaurów z innego wymiaru – wakacje. I kto jest brakującym, najbardziej pomocnym elementem całej tej układanki? Oczywiście Shin Chan, który pomaga całej wiosce rozwiązać jej problemy w najlepszy z możliwych sposobów: nieświadomie. Mój mały idol, więcej bohaterów gier powinno brać z niego przykład.

Gra zbyt piękna: Kirby and the Forgotten Land

Kirby and the Forgotten Land jest grą przepiękną – tak zaprojektowaną, że w swej gęstości i skupieniu, może stanąć w jednym rzędzie z Elden Ring. Tylko że to cukierkowa platformówka dla każdego, z lokalnym co-opem, przez co jest to jeszcze bardziej imponujące. Oszałamiające jest piękno Kirby’ego, wyłaniające z każdego ruchu tej postaci. Gdyby udało się osiągnąć tytuł tej jakości, który trwałby dziesiątki godzin to, nie byłoby czego zbierać.

Gra bardzo potrzebna: Tactics Ogre: Reborn

Wiecie, jak to jest z turowymi strategiami: nagle zaczynają wychodzić jakieś DioField Chronicle, Triangle Strategy i inne Midnight Suns, i zaczyna się cmokanie. A o tym, że złoty pomnik Tactics Ogre wciąż błyszczy najjaśniej (i FF Tactics i Front Mission, które akurat też powróciło i bardzo dobrze!) to nie ma komu pisać. Więc ja napiszę – to najlepsze co spotkacie w gatunku pod względem klimatu, fabuły i elastyczności systemu, którzy nie lewituje gdzieś obok lore, tylko doskonale z nim współgra. Poza tym to kolejne odświeżenie tej gry i mam wrażenie, że już naprawdę przyjemniej i przystępniej jej zapakować się nie da, by nie zatracić jej duszy. Genialna rzecz, w świeżutkim opakowaniu.

Techniczny debeściak: Gran Turismo 7

Zawsze, kiedy Gran Turismo dojeżdża na sklepowe półki, na świecie rodzi się nowa panda. I tym razem tytuł Polyphony Digital utarł wszystkim nosa…  w sumie to bardziej niż kiedykolwiek. Gra ma wybitną grafikę, genialną jakość muzyki, i ponadgenialny designu dźwięku (wyjeżdżanie z tunelu w deszczu samochodem elektrycznym = nerdgasm). Polyphony po prostu potrafi wykorzystać to, że Sony daje im zdecydowanie zbyt dużo czasu i pieniędzy, i tworzą niepowtarzalne doświadczenie motoryzacyjne, które wręcz pachnie kawą pitą na spotkaniu przy dębowych meblach, z puszczonym w tle Czajkowskim z winyla i rozmowami o kręceniu za młodu bąków E36 na parkingu o czwartej nad ranem. 

Największy powrót: WarioWare: Get it Together

Wario to nie jest koleś, którego można często spotkać. Wszyscy na niego jednak czekają, bo wiedzą, że poza swym marynarskim żartem i brutalnym humorem, wnosi do otoczenia także witalność, niczym autostrada na Podlasiu. Co prawda tęskno mi przede wszystkim za przygodami solo od wąsacza, ale w formie Warioware – czyli zbioru totalnie odpałowych mikrogier  – nadal było to piękne przeżycie. Wario, jesteś serca biciem. 

Najlepszy multiplayer: Splatoon 3

Niesamowitym przebojem jest Splatoon. To jedyna marka, która przeżyła poród na Wii U i wciąż ma się dobrze. Jej życie układa się według planu przepowiedzianego przez Mickiewicza: Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał Hydrze, Ten młody zdusi Centaury, Piekłu ofiarę wydrze, Do nieba pójdzie po laury. Polski wieszcz jak widać się nie mylił przynajmniej w kwestii gier. To, co się wyprawia dookoła Splatoon 3 to prawdziwy movement, a przy okazji jest to genialna zabawa w strzelanie na serwerach, ale w sumie bez strzelania. Topienie się w farbie, błyskawiczne mecze, płynność, dynamika, czytelność i realne poczucie postępu stawiają kolejny pomnik przed siedzibą Nintendo.

Nagroda za zdjęcia: Ghostwire Tokyo

Co roku gry zabierają nas w wiele pięknych miejsc, jednak zaskakująco rzadko jest to neonowe Tokio, w którym ludzi zastępują duchy, yokai’e i demony. Ekipa Tango Gameworks popisała się wielkim kunsztem i plastycznością w przenoszeniu japońskiej stolicy do ich nietypowego miksu akcji, fantasy i dreszczowca. A ponieważ, mimo całej sympatii do serii Yakuza – tytuły Segi nie są tak wykonane, by kiedykolwiek wygrać w tej kategorii, to tak naprawdę Ghostwire: Tokyo to pierwszy w historii tytuł, który prezentuje “prawdziwe” cyfrowe piękne Tokio. Zresztą, nie tylko dla oprawy warto poznac tę grę. Fani urban jungle znajda tu jednak dla siebie drugie dno.

Niewykorzystany potencjał: Gundam Evolution

Z Gundam Evolution jest trochę zbyt dużo problemów, by bez przeszkód cieszyć się zabawą, a już, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, jak legendarna licencja jest na szali. Walki Gundamów zawsze były pokazywane w arcade’owy sposób – co dobrze  pasowało do projektów TPP. Kiedy przeskakujemy w FPP to, ten brak wagi wielkich robotów zaczyna razić. Podobnie jest z samymi umiejętnościami specjalnymi, układaniem drużyny, rozwojem swojego mecha (to F2P, więc grind jest potężny) i nieciekawie rozwiązanym melee. Bardzo szkoda, że postawiono tu na taki chaos i tak zapatrzono się w stylistykę gatcha games.  To powinna być o wiele lepsza gra.

Najbardziej przegapiona gra: 13 Sentinels: Aegis Rim

Szansa na drugie życie wspaniałej produkcji genialnego Vanillaware. Niesprawiedliwość, z jaką nie mówi się o  tym jak wyjątkowe jest 13 Sentinels: Aegis Rim jest trudna do opisania. Mamy tu projekt składający w sobie wielowątkową fabułę, rozgrywającą się w równoległych światach i w przekonujący sposób budujący każdą z 13 postaci. Bohaterowie intrygi mają czas, by wybrzmieć, pokazać swe problemy, marzenia i ambicje, a potem ruszyć do walki w wielkich robotach. To jedna z gier totalnych i przy okazji strategia turowa o mechach. Nic tylko grać i oswajać się z tym pięknem.

Największy prezent dla graczy: Persona 5 Royal Switch

Specyficzna sytuacja, ale jakże prawdziwa. Nie zapraszam do dyskusji, nikogo kto się nie zgadza ze stwierdzeniem, że jRPGi najpiękniejsze są na handheldach. Doświadczenia z Persony 3 i 4 były jednoznacznie wspaniałe dzięki wersjom tych tytułów na PSP i PS Vitę. Możliwość ponownego zagrania (5 lat po premierze) w Personę 5, w dopieszczonej i rozwiniętej o nową zawartość edycji, na Nintendo Switch to najlepsze co mogło się nam wydarzyć. Tym, bardziej, że zdarzył się cud i ta wersja wygląda dokładnie jak oryginał. Obcowanie z tak kipiącym stylem i witalnością projektem to czysta przyjemność – nie da się od niego oderwać tak samo, jak za pierwszym razem.

Wielkie odkupienie: Sifu

Czemu Sifu to odkupienie? Bo robi rzeczy, których w gatunku trójwymiarowych brawlerów nie widzieliśmy od tylu lat, że strach liczyć (od… Godhand?). To bardzo kinetyczna, nastawiona na rytm, wyczucie i zachęcanie do pomysłowych rozwiązań gra, która (nareszcie) potrafi zrobić także pożytek z otaczającego nas środowiska. Pięknie w końcu zobaczyć nowoczesne rozwiązania w tym gatunku. To hańba, że inni developerzy tak się tego boją. Tym bardziej doceniam robotę ekipy Sloclap. Gdyby wykorzystali ten silnik do zrobienia gry przypominającej stare filmy Jackie Chana to nie byłoby czego zbierać. Trzymają w dłoniach wielki skarb z chińskiej dzielnicy.

Zaskoczenie roku: Stray

Miałem zerowe oczekiwania względem Stray, sądząc, że będzie to tytuł, którego raison d’etre to skupianie się na kotkach i pianie wokół tego, jak pięknie są animowane. Tak naprawdę bezimienny kot (Śniadanie u Tiffany’ego od razu wskakuje do głowy), którym sterujemy, jest jednak przede wszystkim uroczym kursorem w tej pięknej, mieszającej futuryzm, europejskość i nuty orientu przygodzie zatopionej w cyberpunkowej, posiadającej własny styl dystopii. Jeżeli ruszają was tytuły, które potrafią od niechcenia odsłaniać niesamowite środowiska i widoki, robiąc to zupełnie bez patosu i zostawiając wam wolna rękę na własne poszukiwania małych zachwytów to na pewno Stray trafi w wasze serca. To gra z najlepszym kotem i najlepszymi cyborgami ever!

Najlepszy koleżka: Kunio jako Guan Yu

Uruchamiając River City Saga: Three Kingdoms wiedziałem, że czeka mnie przygoda pełna siłowych rozwiązań. Ale dzięki pomieszaniu Romansów Trzech Królestw z unikalną shonenowością River City, w końcu Guan Yu, w którego wciela się Kunio (przyjemny gimmick – postaci z cyklu RC “odgrywają” tu postaci z chińskiej epopei) zyskuje nową twarz. I co to jest za gość! Każdemu pomoże, bandytów pobije, konia przyprowadzi, łódkę przeskoczy, twierdzę zdobędzie. I wszystko z szerokim uśmiechem. To najlepsza wersja Guan Yu, jaką spotkałem.

Największa wpadka: Chrono Cross: The Radical Dreamers Edition

Nie wiem, czy da się wyjaśnić jakim cudem Chrono Cross w 2022 działa gorzej niż w 1999 na PSX. Zepsucie portu gry, która tak bardzo domaga się zauważenia, docenienia i miłości to wielka zbrodnia. CC zawsze miał pod górkę, mierząc się z fanatykami Chrono Triggera, którzy punktowali przygodę Serge’a za to, jak odważnie wprowadziła zmiany do formuły skakania w czasie i wymiarach, i konsekwencji, jakie to za sobą niesie. Co gorsze – częscią tej edycji jest co prawda Radical Dreamers (pierwszy raz oficjalnie po angielsku!), ale pożałowano nam dodania do niej właśnie CT, co by sprawiło, że przynajmniej byłby to pełny pakiet Chrono Sagi. Pojęcia nie mam, kto tego (nie) pilnował, ale powinien dostać pstryczka w nos.

Najlepsza kolekcja: Teenage Mutant Ninja Turtles: The Cowabunga Collection 

Jak Żółwie Ninja to najlepiej od Konami. Kolekcja 13 klasycznych gier, w których przeważają chodzone bijatyki to świetny pakiet dla każdego, kto kocha retro i chce poznać jedne z najlepszych brawlerów lat 90. Bo tak się składa, że licencja TMNT w tamtym czasie miała wybitnie udane gry i nawet jej gameboyowe oblicza do dziś stanowią świetną reprezentację swojej ery. Teenage Mutant Ninja Turtles: The Cowabunga Collection to gwarancja dobrze spędzonego czasu dla każdego, kto czuje choć trochę sympatii do zajadających się pizzą uczniów gadającego szczura.

Najlepsze odświeżenie: Pokemon Legends Arceus

Nie wierzyłem, ale to prawda. Pokemon Legends Arceus to jeden wielki zastrzyk nowości i świeżości, wpuszczony w żyły kultowej serii. Game Freak wydawało się studiem, które już do końca swych dni będzie po prostu dodawać kolejne stworki i robić mikrokroki w cyklu Pokemon – tu jednak wraz z prawdziwą iluzją otwartego świata powróciło także poczucie przygody, odkryć i autentycznej ciekawości tego, co stanie się dalej. To naprawdę są nowe Pokemony. Wow! (tym bardziej boli, że Scarlet & Violet prawie nic z tego nie przyswoiło i wygląda na spory krok w tył).

A jednak im wyszło: Sonic Frontiers

Sonic z dużym otwartym światem. Intrygujący Sonic, pełen walki, krajobrazów rodem z Death Stranding (tyle, o ile), oraz jak zwykle szaleńczego biegu na złamanie karku. Szokujące jest przede wszystkim to, że to naprawdę dobra i ciekawa gra – totalnie udana. Na trailerach pozornie dziwaczna, sklejona z niepasujących do siebie elementów podczas samej zabawy okazuje się śmiałą rewizją najciekawszych pomysłów, jakie towarzyszyły grom z Soniciem w ostatnich latach.

Odkrycie roku: Trombone Champ

Jeżeli także uważacie, że trolling to sztuka, to na pewno od razu poczujecie, że Trombone Champ to prawdziwa kryształowa czaszka. Gra rytmiczna, w której w każdym momencie można wydawać dźwięk puzonu? Gra muzyczna o puzonie? Gra, w której nie da się dobrze zagrać, ale to nie ważne? (no ok – da się, ale co to za przyjemność). Trombone Champ to, to wszystko i wiele więcej, bo dzięki społeczności dookoła jest to wielki memiczny movement, w którym uczestniczyć to zaszczyt. Och magiczny puzonie, I wanna be with you; And make believe with you; And live in harmony, harmony, oh love.

Gra roku: Elden Ring

Elden Ring to wielki powrót soulsowego zjawiska – i to w postaci nowej fali, w końcu wciągającej w wir głębin i przełamywania trudności zupełnie nowych graczy. Pod względem skali i aspektów technicznych jest to cud. To cud, że udało się zrobić taki tytuł, nie porzucając swoich ideałów, jednocześnie oblewając całość lukrem nowości i wielkiej przygody. Prawdziwie magiczna jest to epopeja. Bardzo się cieszę, że Nintendo się nie wyrobiło z Tears of the Kingdom na 2022 i oszczędziło nam rozstrzygania, któremu tytułowi przyznać tegoroczne najwyższe laury. Jak to mówią: zostać zmatowieńcem and nothing else matters.

 

cascad