Zawsze doceniam kiedy twórcy gier wybierają zrobienie tytułu o małym, „makietowym” rozmiarze, ale za to wypełnionego niespodziankami i aktywnościami. Zwykle wygrywa to z wielkimi, ale pustymi światami. Nie każdy jest Rockstarem, żeby połączyć ogromną skalę z drobnym detalem. Niemieckie Shin’en Multimedia też nim nie jest, ale i tak zaoferowali bardzo gęstą przygodę, która kryje w sobie takie przywiązanie do drobnostek, że z łatwością zawstydza gry uznawane powszechnie za wysokobudżetowe.
*Recenzja The Touryst jest pierwszą w odmienionym formacie, zapowiadanym we wpisie O co chodzi z Lavocado.
Co wyszło
Zabawa w The Touryst polega na wcielaniu się w tytułowego turystę, który zwiedza archipelag tropikalnych wysp, szukając rozwiązania tajemnicy magicznych budowli i podziemi, które można na nich spotkać. Jest to fantastycznie relaksujące, ponieważ w końcu w grze wideo możemy poczuć, że całość dzieje się w wakacyjnych kurortach. Gra okazjonalnie wymaga od nas dużej dokładności wykonywanych ruchów, pięknie kontrastując ze skupieniem naszej uwagi przede wszystkim na doświadczaniu każdego zakątka wysp. Osiągnięto to przez wspaniały efekt skali – poziomy są na tyle małe, że zaglądanie w ich każdy kąt i eksperymentowanie z tym jak działają ich elementy ani trochę nie męczy. W dosłownie chwilę przejdziemy z jednego końca levelu na następny. W rezultacie z przyjemnością wracamy do raz odwiedzonych miejsc.
Voxelowa grafika została wyciosana ze smakiem godnym artystów układających swoje prace z koralików na Pinterescie. Jest czytelna i mocno wysmakowana, zmieniając każde środowisko w miejsce, w którym naprawdę chcielibyśmy się znaleźć. Duża w tym zasługa pięknie ustawionego światła.
Logika gry jest zabójczo przyjemna – to platformówka w ograniczonych, przypominających bardziej Zeldę niż Mario lokacjach, w których poza wykonaniem oczywistych czynności możemy też wypatrzyć masę ukrytych zadań. Każda postać mówi nam tu coś ciekawego, a zadania globalne (np. robienie zdjęć konkretnym przedmiotom i ludziom) są wspaniale wplatane między wydarzenia bardziej liniowe, przypisane do konkretnej wyspy.
Sekrety dosłownie nas otaczają i pozwalają poczuć się naprawdę mądrze gdy już zaczniemy je wychwytywać, zbierać i skupiać się na wątkach pobocznych. Budują historię świata, w którym naturalnie chce się być i krążyć między wyspami, by wypełniać kolejne misje.
Co nie wyszło
Wielki finał nie budzi zbyt wielu emocji, chociaż stara się być zabawny i spiąć wszystko klamrą. Przez to, że celem gry jest poznawanie mikrohistorii i szukanie sekretów w środowisku, nie ma tu żadnego dominującego wątku (poza „zwiedzaj świat”), który zbudowałby jakiś suspens – dałoby się z tego więcej wyciągnąć.
Bossowie zamieszkujący lochy, oraz zwiedzanie podziemi w teorii nie jest złe – tylko zbyt mocno kontrastuje z resztą The Touryst. Kiedy po krążeniu po fantastycznych światach i wykonywaniu pomysłowych misji trzeba wskoczyć na chwilkę do wnętrza piramidy, by przesuwać artefakty, i walczyć z kamiennymi kosmitami nie ma z tego tej samej radości.
Co jest pośrodku
Czysty gameplay to tak naprawdę nic skomplikowanego, czy odkrywczego. Nasz bohater nie ma wyjątkowych ruchów czy osobowości. To środowisko, projekty plansz i natężenie wspaniałych drobnostek zmieniają The Touryst w grę wyjątkową, której nie się oprzeć. W swych trzewach jest to skakanie i zbieranie przedmiotów.
Historie postaci są szczątkowe i wspaniale się zaczynają, zajawiając zasady świata o wiele większego niż to, co tylko mamy szansę zobaczyć. Opowieść o facecie chcących wziąć dziewczynę na randkę, czy o braciach chcących udowodnić, że potrafią świetnie pływać kajakiem są przeurocze, ale też dosłownie “bite-sized”. Wszystko dostajemy w bardzo śladowej, małej skali, a chce się tych rzeczy doświadczać więcej i więcej po tym jak wspaniale działają.
Podsumowując
The Touryst jest zwartą i urzekającą opowieścią, która oferuje mieszankę cyfrowej przygody i wakacji. To bardzo wyjątkowa pozycja, która liczy na naszą chęć poszukiwania i wierzy w to, że potrafimy łączyć kropki. Jest satysfakcjonująca dla nowych graczy i dla wyjadaczy pada, pierwszym oferuje stymulujące wyzwanie, drugim satysfakcjonujący relaks. Gdyby tylko było jeszcze więcej i jeszcze głębiej to byłby to absolutny hit, ale i tak jest to tytuł pozbawiony wyraźnych wad i grzechów ciężkich. Warto przeżyć to samemu i odkryć na własnej skórze ile turystyki można przenieść do świata cyfrowego.
cascad
***
Jeżeli już tu jesteście kilka tekstów, które mogą was zainteresować:
- 25 lat Final Fantasy 7
- Najlepsze gry 2021 – Wielka Gala Lavocado
- Utalentowana pani Aran
- Tożsamość Tomb Raidera