List do graczy na koniec 2021

Kiedy wracam do listów, które pisałem rok i dwa lata temu, uświadamiam sobie, że dziś chętnie napisałbym trzeci raz o tym samym. O tym, żebyśmy wymagali więcej od gier i osób je opisujących; żebyśmy lepiej starali się zrozumieć; żebyśmy potrafili docenić te kilka naprawdę cennych rzeczy, które przytrafiają się nam/branży w dwunastomiesięcznych pętlach. To, kto opowiada światu czym, są gry coraz mniej mnie boli, bo coraz łatwiej odróżnić twarze skażone myślą, od tych zupełnie czystych. Nawet tzw. target zaczyna się w tym łapać. I fajnie, bo mimo iż cały postęp wciąż leży w rękach obrzydliwie bogatych przedsiębiorstw, to jest to przecież branża technologiczna… kto inny ma ją pchać do przodu jeśli nie giganci. 

I gdy zaczynam myśleć nad jakąś odezwą, albo przynajmniej prośbą czy apelem wysłanym w waszym kierunku przed rozpoczęciem kolejnego roku, wszystkie analizy prowadzą mnie w to samo miejsce, w coś, co już napisałem. Wychodzi na to, że zmiany, które wciąż nad nami wiszą i o jakich rozmawiamy, jednak nie są takie duże jak, starają się nam je pokazać spoty reklamowe i konferencje. Każdy trąbi o rewolucji, a budzimy się od lat tak samo, tylko z większym backlogiem (SSBB – Same Day, Bigger Backlog).
***

Balon świata przetrzebiła pandemia, wchodząc w dumnie brzmiące Lata Dwudzieste, otrzymaliśmy swoje globalne Termopile. Wydawało się, że część pomników runie, talenty wybiorą bardziej stabilne kariery, a “crunch” będzie się już kojarzył tylko z dźwiękiem wydawanym przy chrupaniu płatków. Tymczasem kilka projektów się przesunęło, duże studia w USA mają problem z zatrudnieniem seniorów (nie chcą wracać do pracy w biurze), ale karuzela śmiechu wciąż się kręci. Nawet Japonia, na którą patrzyłem z dużym niepokojem, poradziła sobie z nowymi warunkami kilka razy lepiej niż można było przypuszczać, dostarczając w mijającym roku choćby Resident Evil 8 (a na początku przyszłego zagramy w nowe Pokemony i Elden Ring, chwilę później w Gran Turismo 7).

Widzę w tym wszystkim dobry znak, Gwiazdę Północy. Skoro tak skomplikowane, kosztowne i wymagające tylu specjalistów – ale niezbyt użyteczene – projekty jak gry wideo wciąż mają szanse powstawać, to znaczy, że dookoła nie jest tak źle. To już – już z ery Homo Sapiens wkroczyliśmy w erę Homo Ludens. Musimy grać i się bawić, nie chcemy żyć bez emocji dostarczanych poprzez muzykę, film, książkę, grę. W ewolucyjnym pędzie ku gwiazdom, pędzie zabijającym rośliny i kradnącym miejsce do życia naszym braciom mniejszym, to tę cechę lubię w ludziach najbardziej. Lubię tych Piotrusiów Panów, którzy mają 30 (albo i więcej) na karku i z uśmiechem na twarzy otwierają przesyłkę z kolejnym modelem do złożenia, z grą, z komiksem. To nie jest kwestia niedojrzałości, albo kryzysu męskości (tym bardziej że to tyczy się każdej możliwej płci, nie tylko mężczyzn), tylko bycia człowiekiem swoich czasów. Gen martyrologii w końcu zaczął w nas zanikać.
***

Jako hardkorowcy jesteśmy skondensowaną, skroploną kwintesencją tej postawy. W dni, w które wstaję dobrą nogą z łóżka widzę, że nawet jako hivemind dajemy doskonałe świadectwo latom, w których żyjemy. Niedawno odbyło się The Game Awards – show, w którym rozdaje się nagrody, ale są one na drugim planie. To nowatorskie multimedialne przedsiewzięcie – zawsze z muzyką na żywo, z głosowaniem widzów, z integracją z Twitchem, z wielkimi zapowiedziami nowych rzeczy. Możecie się podśmiechiwać z Geoffa, ale to on ma teraz w rękach know-how robienia mediów, o jakich marzą inne branże. To Oscary będą musiały wykombinować jak wpleść do swoich gal sensownie trailery nowości, nagrody publiczności, integrację z social mediami itd. To samo tyczy się Grammy i wszystkich innych “imprez z nagrodami”, które nie chcą stać się reliktem przeszłości. Sypanie róż na głowy pięknych i bogatych przestało być atrakcją w świecie, w którym tyle osób, może pozwolić sobie na nowy telefon tylko w systemie ratalnym. Oczywiście o ile bank będzie łaskawy.

Tak, akapit wyżej naprawdę chwalę graczy jako ogół. Chociaż nienawidzę tego całego bałwochwalstwa, strzępienia języka i geekowatej normikowatości (hej jestem takim nerdem, takim geekiem, spójrz na mój tiszert z superbohaterem) to wiem, że w spotkaniach na żywo wszystko jest ok. Że z większości osób z gustem odrysowanym od banneru, da się wydusić coś ciekawego (nie zapominajmy o tym, nisz-core’owcy). Tylko trzeba dusić, co już mnie zaczęło męczyć. Lata mijają a wciąż boli milczenie na temat tego co najciekawsze na rynku. Mam już takie PTSD, że ludzie pryskają na dźwięki nazw takich jak Shin Megami Tensei, Zelda, YS, Yakuza, Virtua, Pikmin, Kunio Kun i mnie to nie rusza. Celine skomponował kiedyś piękne zdanie: „zwierzyć się ludziom, znaczy coś w sobie zabić” – czuję, że tyle z siebie dałem w tysiącach komentarzy; tak się odsłoniłem, starając się pokazać najcieplejszą i najjaśniejszą stronę gier, od których tyle osób się irracjonalnie dystansuje, że zabiłem w sobie zbyt dużo. Nie mam ochoty na kolejną wojnę o sztukę w takiej formie. Wystarczy mi pisanie na Lavocado, nagrywanie podcastów, publikowanie w CD-Action, praca w gamedevie i otaczanie się mądrzejszymi od siebie. To mój sposób promieniowania na rzeczywistość.
***

Leopold Tyrmand, człowiek którego twórczość mnie rozpala i którego książki przeczytałem o wiele lat zbyt późno, był swego czasu redaktorem naczelnym “Prawdy Pionierskiej” i tytuł ten (sam tytuł, bo było to wydawnictwo komunistyczne, czego Tyrmand latami się wstydził  – takie czasy) szczerze mnie urzeka i jest jedynym, na czym mi zależy kiedy siadam przed edytorem tekstu. Takie proste zbitki, dwa wyrazy, potrafią kryć w sobie tyle światła, że aż czuć wzruszenie. A zwłaszcza wtedy gdy odpierają się zarzutom o populizm czy zwykłą grafomanię.

Przed nami kolejny rok, w którym możemy tyle odkryć, zobaczyć i zagrać. Błagam, trzymajmy się w tym. Nie odwracajmy się od starych jRPGów, o których strach pamiętać (Treasure of the Rudras), od serii, które trzeba odkopać na własną rękę (River City), od kamieni milowych z przegranych platform (Phantasy Star IV), od zapomnianych królów automatów (Virtual-On), od handheldowych edycji kochanych serii (Sonic Advance), od pokracznych pionierów nieoczywistości (Mizzurna Falls); od stawiania emulatorów N64, PSP, czy Dreamcasta by choćby przez godzinę poobcować z czymś, co przepadło dawno temu. Ja właśnie w tych odkryciach widzę drogowskaz w szukaniu tego co nowe, w wychwytywaniu tego co obecnie najcenniejsze; w docenieniu wielkiego produkcyjniaka i małego indyczka dokładnie za to, co zrobiły najlepiej, najciekawiej, najbardziej po swojemu. Nie za otoczkę i zdjęcia na Twitterze.

Dziękuję wam za każdą wizytę tutaj, trzymam kciuki za waszą dobrą zabawę, i za wasze poszukiwania. Te wszystkie cyfrowe światy to o wiele więcej niż znaczniki na mapie i karabiny opisane cyferkami. Dużo dookoła nas zmienia się także na gorsze, ale rzeczywistość wciąż jeszcze nie stała się własnością płatków śniegu – płatków, które zbyt często zapominają, że leżą na tym samym chodniku co wszystko inne.

Idziemy w dobrą stronę.

cascad