Eskapizm w grach, ojejku

Bariera wejścia w świat gier wideo, która jest stale obniżana, wciąż nie osiągnęła statusu absolutnej przystępności. Rozeznanie się w sprzęcie, jego wybór, zrozumienie czemu tak drogo; jak zakładać sklepowe profile, po co są, czy zakupy online są bezpieczne, jak długo będzie ściągać się plik – to i wiele innych oczywistych dla nas detali, wciąż potrafi odstraszać i gubić osoby, które nie miały okazji poznać „prawdziwego” grania. 

Wraz z nastaniem ery mobile, Angry Birds, Candy Crush i tym, że smartfony wrzuciły wszystkim komputer do kieszeni, idyllicznie zakładaliśmy, że od teraz każdy będzie graczem. Każdy przejdzie chrzest z aktualizacji, instalacji, dodatków i sequeli dojących kasę. Każdy poczuje, że może zrobić krok dalej i zainwestować w jakiś stacjonarny sprzęt. Jakże się pomyliliśmy: rzeczywistość pokazała, że taki transfer wiedzy i doświadczeń się praktycznie nie odbywa, a oba światy kręcą się dookoła zupełnie innych osi. To paradoks, ale cały glob trzyma w kieszeni całkiem mocny sprzęt do grania, a mimo to wciąż nie wszyscy nas rozumieją, gdy chcemy wziąć na cztery dni wolne z okazji premiery tytułu, na który czekaliśmy całe życie. Co jest nie tak? Czemu trudno pojąć, że tak nam na tym zależy?
Jeszcze jeden mecz

Czas spędzony przy ulubionych, najbardziej dopracowanych tytułach jest niczym kroplówka z ambrozji. Uznawany za chowanie się przed rzeczywistością, z którą sobie nie radzimy eskapizm, zbyt często jest mylony z robieniem sobie od niej przerwy, po to, by móc normalnie funkcjonować. Jesteśmy napędzani interaktywnymi historiami i power fantasy; budujemy miasta, walczymy z kosmitami, odkrywamy skarby, wygrywamy mecze – dzięki temu zatapiamy się tak mocno w  to, co się dzieje na ekranie. Można zarwać noc nad książką, ale ta się zaraz skończy. Można być wkręconym w kino, ale film trwa przeciętnie dwie godziny. Można spędzić cały rok na nadgonieniu wszystkich komiksowych tasiemców od Marvela i Shonen Jump (polecam obie aplikacje), ale po drugiej stronie monety są lata na serwerach ulubionych serii, setki godzin przy ukochanych RPG-ach, wymaksowane do perfekcji przejścia Resident Evil, najwyższe oceny w slasherach Platinum Games etc. Zaangażowanie tworzone przez gry sprawia wrażenie, że przezywamy je mocniej niż w inne rzeczy. Dla laików to równoznaczne z uciekaniem od rzeczywistości, z ekstremalnym ekskapizmem. 

Myślę, że możemy się zgodzić, że każdy kontakt ze sztuką to odrywanie się od codziennych spraw – po to ona powstała. Różnica między grami a innymi mediami jest “tylko” taka, że są dłuższe i pozwalają na większą interakcję. To ta sama studnia, tylko głębsza.
Nowy dzień, stary problem

Trudno wytłumaczyć co należałoby zrobić, by gry były szerzej rozumiane, by nie kojarzyły się z hasłami pokroju „wyloguj się do życia”. Podcina mi skrzydła to, że mija kolejna dekada, a taki tekst wciąż ma miejsce bytu, wciąż traktuje o żywym problemie. Nierówności ekonomiczne i walący się świat krzyczą z każdej strony, że takie dylematy, to dylematy znudzonych i najedzonych (i w sumie racja). Skoro jednak żyjemy w bogatej części globu, walczymy o słyszalność głosu każdej mniejszości, dokarmiamy zwierzęta, nie jemy mięsa, rozdzielamy plastik i papier, oraz ogarnęliśmy, że IT to branża, na której opierać się będą nasze ekonomie to… wypada by systemy szkolnictwa, także zaczęły adaptować się do rzeczywistości, z podobną prędkością co marketingowcy tłumaczący każdy mem na obrazek związany z produktem ich klientów.

Czas do szkolnych ław wprowadzić kanon dzieł ważnych dla popkultury, by dzieciaki, które nie mają jak poznać go na własną rękę, nie czuły się wykluczone. W idealnym świecie można poświecić trochę mniej czasu na to, by czytać W Pustyni i w Puszczy, przeznaczając go na odsłuch płyt Doorsów, przerobienie Sandmana, obejrzenie Terminatora, czytanie Asteriksa i docenienie designu Akiry Toriyamy. Gdy połączy się to z lekcjami programowania, rozpoznawania fake newsów i prezentacją tego jak rozwijało się granie; od nośników po gatunki, pokazując bryki z najciekawszych jego momentów, zyskamy więcej zrozumienia dla wszystkich i ludzi, którzy nadążają za światem, zainspirowanych do ratowania go. Dzięki szybkości naszych łącz popkultura, nigdy nie była jego tak ważną, tak globalnie przeżywaną częścią. I bez obaw – to, że ktoś nauczy się grać, poznawać dobre filmy i krytykować muzykę, nie oznacza, że wychowamy mniej lekarzy, techników i kucharzy; a ci wiedząc gdzie uciec, będą mogli być jeszcze lepsi i skuteczniejsi w tym co robią. Z całym szacunkiem dla klasyki, żaden lekarz w dzień wolny nie sięgnie po lektury proponowane mu przez nasz system, ale rozerwać się przy Forza Horizon już by mógł.
Skoro idylla zarysowana powyżej jest równie nierealna jak to, że jestem kosmicznym żołnierzem-robotem to już dalej nie wymyślam i wracam do walki o flagę w Halo: Infinite

Ludzkie myślenie zmienia się o wiele wolniej niż generacje procesorów. A gry jakby nie były abstrakcyjne i uznawane za rozrywkową pulpę, to po prostu istnieją, by dawać nam radość i stale z nami rozmawiać – z ludźmi nastawionymi na kategoryczne ocenianie wszystkiego i wszystkich, zwłaszcza pod względem użyteczności, rozmowa jest za to niemożliwa. Tym bardziej że wciąż nie brakuje ananasów, którzy potrafią powiedzieć, że „granie nic nie daje”.

 

cascad