Dzięki za lato

Zrobienie pauzy zwykle ma być wymowne, choć zbyt długie milczenie niesie ryzyko zapomnienia (o nas i o tym co chcieliśmy powiedzieć). Kolejne lato na Lavocado – nie wiem, czy wiecie, ale już czwarte – było takie jak zwykle. Kilka wpisów lepszych, kilka szybszych, podcasty i ciągłe kręcenie się dookoła tej samej miłości do grania, przelewanej na litery.

Podsumowań wielkich nie będziemy robić, chcę tylko napisać wyraźne: dziękuję tym, którzy tu naprawdę wchodzą, czytają i słuchają. Widzę ten ruch, wiem, że tam jesteście i to niesamowite, że nie wysyłam swych wibracji w próżnię. Wszyscy jesteśmy odwrotnością wiersza Jasia Kapeli.

Korzystając z chwili, przybijam też sam sobie piątkę, bo w dniach 5-19 września codziennie pojawiał się wpis na stronie. To serio wyczyn i coś, co udowodniło mi, że plan, o którym czasem prześmiewczo wspominam (jeden miesiąc w roku z codziennymi publikacjami) jest bliżej rzeczywistości, niż śmiem twierdzić.

Ale czujecie jak jest z pisaniem takich materiałów. Można się załamać patrząc na stan gamejournalismu, tak bardzo, że aż się nie chce komentarza na FB pisać, a co dopiero robić research o pierwszej grze o sumo. Po ostatnich zmianach nie da się czytać Kotaku; Polygon już nawet dla beki nie śmieszy; wbijając w przeglądarkę IGN bez litości przełącza mnie na wersję polską; VG247 nie ma już najszybciej newsów; Siliconerę po przejęciu przez Enthusiast coraz trudniej znieść, to samo stało się wcześniej z Destructoidem… Sterling na własnych śmieciach stracił wizję, Angry Joe jest jeszcze gorszy niż był, PewDie nigdy nawet nie próbował, Ninja o próbowaniu nie myślał, US Gamera nie ma, Easy Allies jest super, ale to już nie Game Trailers… wymieniać można, wiecie, o co chodzi. Kartagina.

Został tylko Jeremy Parish i Kyle Bosman. I Eurogamer.

W Polsce już bez ksywek, ale kto pisał lepiej to już z tego zrezygnował, często zmieniając stronę barykady. Nie mam o to żalu, przepracowałem to i zrozumiałem, przestając być starym człowiekiem krzyczącym na chmury. Ale zawsze będę podkreślał, że ta niechęć do pracy oddolnej sprawia, że spłycanie tematu, które zawsze było obecne i potrzebne, przejęło całą dyskusję. W płytkim pisaniu osiągnięto już mistrzostwo świata. Zresztą, kiedy ostatni raz zapomnieliście, że jest tak źle? Ja chyba przy premierze Bloodborne, gdy jeszcze było dużo aktywnych gamejournos i wymiany zdań na Twitterze. Wrzucanie uwag o BB i ogólna wspólna podnieta bardzo ogarniętych ludzi sprawiały, że serce rosło i nawet przez chwilę nie pojawiał się temat tego, że to za mało inkluzywna gra i powinna mieć easy mode. Ale to było w 2015 + i tak było to podrygiem tego co koledzy po fachu potrafili wytworzyć przy launchu Dark Souls. Wtedy się działo…

Czasem rozmawiam z ludźmi na ten temat (czemu nie piszą), podbijam, zaczepiam, usiłuję wydębić odpowiedź inną niż „nie mam czasu”  (uwaga, zdradzam tajemnicę: ja też go nie mam) i wszystko wraca do zaklęcia: Nie ma dla kogo pisać. Jest mi bardzo przykro to słyszeć, bo zawsze jestem ja, są moi koledzy, są ludzie, którzy kręcą się dookoła tego mocno nieokreślonego, trudnego do wychwycenia, grona polskiego badanie gier głębiej, świeżej, z zapleczem, z wiedzą, pomysłem. Nawet jak zechce się olać to szanowne grono, to dalej zostaje jedna osoba dla której zawsze warto pójść spać dwie godziny później i wklepać te swoje złote myśli w Intenet – ty sam. Pisz dla siebie. Eviva l’arte to dużo mniej nadęta i bardziej wesoła maksyma niż mamy to zakodowane.

cascad