Najlepsze gry 2020 – Wielka gala Lavocado

Najciekawszy gamingowy plebiscyt już jest. Szanowne gremium ekspertów zebrało się po raz czwarty, by wybrać to co najlepsze w mijającym roku. Dyskusje trwały długo, kandydatów do zwycięstwa w każdej z 22 kategorii pozycji było kilku, i naprawdę z żalem niektórych gier nie udało się zmieścić w zestawieniu. Może w przyszłym roku zwiększymy skalę wyróżnień… choć na ich liczbę chyba nikt nie może narzekać i teraz. Proszę zrobić sobie herbatkę i sprawdzić komu należą się najwyższe laury za 2020 rok. Przed państwem wielka gala Lavocado numer 4:

 

Największa przygoda: The Last Of Us Part 2

Każda sekunda The Last of us Part II ocieka pieniędzmi, krwią i potem Naughty Dog. Tytuł przygniatający, męczący, pełen cierpienia, ale też zabierający nas w niezwykłe miejsca. A do tego wykonanie każdego z nich deklasuje to co pokazało przez ostatnie lata pozostałe 96% (dokładnie to wyliczylem) developerów na świecie. To co przeżyły Ellie i Abby, oraz w jakie miejsca trafiły, by doprowadzić swe pragnienia zemsty do końca to było coś iście operowego. W gatunku wysokobdżetowego action-adventure to jest właśnie nowy benchmark. Z takim aktorstwem, reżyserią i perfekcją animacji. Droga do oceanarium, wspomnienia pań, wioska, park, szpital, stadion… kto tam był, ten ma teraz konkretne obrazy przed oczyma. Pieniądze spalone w słusznej sprawie.

Najlepsza fabuła: Kentucky Route 0

Siedem lat prac i wydawania kolejnych epizodów dla wygłodniałych fanów Kentucky Route 0 dały genialny efekt. Ta przygodówka point’n’click może być nawet nazwana paragrafówką, ale z tak dobranymi środkami wyrazu, że można ją bez zawachania nazwać grą ponadczasową. Jazda po drogach ezoterycznych Stanów Zjednoczonych ma w sobie dreszcz, natchnienie i niesamowitą tajemnicę. Trochę tu Lyncha, trochę Finchera, trochę Gaimana ale w totalnie autorskim sosie. Musicie to przeżyć, musicie poznać psa w kapeluszu.

Największy sukces: Animal Crossing: New Horizons

2020 to rok epidemii, kryzysu i lockdownu. I w epicentrum największej niewiadomej i paniki Nintendo wydało najbardziej przyjazną, spokojną i relaksującą grę jaką można spotkać na Switchu. Seria Animal Crossing od swych początków dzieli ludzi na tych, którzy mają problemy z zaakceptowaniem jej quasi-cyrkowego stylu, i tych którzy potrafią cieszyć się chodzeniem po cyfrowych łąkach przez sto godzin. Charakterystyczny luz i brak poganiania gracza nie każdego potrafią zmotywować do zatopienia się w tym świecie, jednak „dzięki” pandemii spróbowalo (poza Japonią) i przepadło w tym więcej graczy niż kiedykolwiek. To był prawdziwy pozytywny szał, a widok kolejnych zdjęć z Animal Crossing: New Horizons na social media krzepił zmartwione serca.

Człowiek roku: Ichiban

Przez chwilę myślałem czy nie wykluczyć serii Yakuza z tej kategorii, bo jej bohaterowie zwykle nie pozostawiają konkurencji złudzeń. Poznając Ichibana, nowego protagonistę cyklu (jego historia ma być kontynuowana) nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że właśnie zyskałem prawdziwego przyjaciela. Jego serce, uczciwość i miks nieporadności i nieogarnięcia, w połączeniu z hartem ducha robią z niego cyfrowego człowieka roku. Zresztą, kiedy ostatni raz graliście bezdomnym i zbieraliście puszki na ulicach, by mieć za co jeść? Stawiam, że nigdy. A Yakuza nie boi się takich tematów.

Gra zbyt piękna: Ori and the Will of the Wisps

Jeżeli pierwsze Ori było cukiereczkiem to drugie jest tortem. Przecudna baśniowa oprawa od pierwszej do ostatniej sceny oszałamia. Co prawda bywa, że przez to bogactwo detali na ekranie nie wiadomo gdzie skoczyć i co robić, jednak przy tak wyglądającej i brzmiącej grze wręcz nie wypada się tego czepiać. Odpalając ten tytuł macie gwarancję magii na ekranie i w głośnikach.

Gra bardzo potrzebna: Hades

Ciekawy przypadek indyka dopieszczonego produkcyjnie, obfitego w zawartość i rewelacyjnie rozplanowanego pod względem budowy. Hades pokazuje, że stabilne studia średniej wielkości (bo Supergiant Games trudno porównywać do debiutantów na rynku) mogą dostarczać smaczne przygody przenoszące wszystkie zalety i przywary gier AAA do mniejszej skali. Jest tu bardzo dużo stylu, uroku i sprytnej reżyserii. Mimo iż gra szybko odkrywa się przed nami i ma problemy z pacingiem to pokazuje, że pracowitością i produkcją contentu pod narracje wciąż można naprawdę wiele zdziałać. Wiele tytułów akcji powinno podpatrzeć to co Hades zrobił dobrze, a jest tego sporo.

Techniczny debeściak: Demon’s Souls Remake

Jeżeli sięgnęliście po konsole nowej generacji i chcecie zobaczyć tytuł, który usprawiedliwia taki wydatek, to w tym momencie jest tylko jeden kierunek: Demon’s Souls Remake. Pomijam dyskusję o tym jak zmienił się styl graficzny i jak barokowo rozrósł – ale sam pokaz mocy jest wyśmienity. Kto by pomyślał kiedy DkS debiutowało, że będzie jeszcze kiedyś grą startową PS5, jedyną która naprawdę pokaże sprzętowy przeskok… Wspaniałe czasy dla graczy nadeszły i wspaniały remake.

Największy powrót: Final Fantasy 7

Teoretycznie Final Fantasy VII nigdy nas nie opuściło, ale demografia i trendy na tyle się zmieniły, że stary japoński RPG o ekoterrorystach wysadzających reaktory przepotężnej korporacji stawał się dla coraz większej liczby graczy tylko mglistą legendą. Remake tej gry był wyczekiwany niczym skoki Małysza i po wielu latach modlitw, próśb i gróźb w końcu się doczekaliśmy… pierwszej części z niewiadomo ilu. Każdy kto ogarnia jak zmieniła się technlogia i wymagania dotyczące gier wysokobudżetowych wie, że inaczej się nie dało. Dlatego też momentalnie pokochałem FF7R mimo licznych wad, którym przewodziło przede wszystkim niepotrzebne rozciąganie czasu zabawy. Pokochałem bo dostałem dowód na to, że to co wydawało się irracjonalne i niemożliwe jednak jest do zrobienia. Da się jeszcze raz zakochać w tym samym tytule i opowiedzieć go od nowa. Szacun.

Najlepszy multiplayer: Fall Guys: Ultimate Knockout

Nie potrafię zrozumieć czemu przez tyle lat Nintendo nie zrobiło Mario Party w tej konwencji. Fall Guys to wielki teleturniej battle royale (albo odwrotnie), w którym przez szalone plansze przechodzi coraz mniej graczy. Wszystko po to, by wyłonić zwycięzcę. Konkurencje mają bajecznie proste zasady, grafika jest czytelna, a wszechobecny chaos w niczym nie przeszkadza dzięki znakomitemu systemowi pozwalającemu błyskawicznie dołączyć do kolejnej gry gdy odpadniemy z innej.

Nagroda za zdjęcia: Ghost of Tsushima

Ghost of Tsushima jest fenomalnie zakodowaną grą, która jest wzorem kasowego hitu w otwartym świecie. Bez cienia przesady: GoT robi wszystko lepiej od Assassin’s Creed, a to przecież pierwsze podejście studia Sucker Punch do takiej skradankowo-historyczno-epickiej tematyki. Główną rolę gra tu tytułowa wyspa i jej niesamowita przyroda, nad ktorą w photo mode mamy totalną kontrolę. Jednym kliknięciem zmienimy pogodę, czas czy kierunek wiatru, ustawiajac kamerę tak, że zawalimy dysk PS4 przepięknymi pocztówkami. Przez całą generację nie bawiłem się tak dobrze robiąc screenshioy jak w Tsushimie. Szczerze? Już dla samych widoków warto zagrać, a co dopiero dla bycia brutalnym ninją.

Niewykorzystany potencjał: Deadly Premonition 2: A Blessing in Disquise

To był szalenie trudny sequel. Deadly Premonition było wielką niespodzianką, topornym oświeceniem, grą która całe swe dobro czerpała z tego jak bardzo jest zła. Takie rzeczy są raczej niemożliwe do powtórzenia co pokazało DP2. Gra urocza, z sercem i misją, ale bez zaskoczenia (i w naprawdę okropnym stanie technicznym – jeszcze gorszym niż jedynka) jakim naładowany był oryginał to, już niestety nie to samo. Sequele takich produkcji powinny sięgać śmiało po zupełnie inne rozwiązania zamiast kąpać się w swym kusoge-błotku. To jeden z niewielu tytułów, do którego całkowicie pasuje opis „tylko dla fanów”.

Najbardziej przegapiona gra: 13 Sentinels: Aegis Rim

Vanillaware to developer, który powinien być pod ochroną. Ich gier nie można pomylić z niczym innym, są pełne treści, mięska i zaskoczeń. 13 Sentinels: Aegis Rim to mieszanka licealnej teen dramy i strategii z mechami będąca kwintesencją stylu i oryginalności, których brakowało dosłownie całej konkurencji. To także gra bestialsko przegapiona, nawet w takim roku przesłonięta bardziej medialnymi premierami. Jeżeli chcecie zrobić sobie prezent i odkryć jakąś perełkę to lepiej trafić się nie da. Przykro tylko, że wygrywa akurat w tej kategorii.

Największy prezent dla graczy: Panzer Dragoon: Remake

2020 był jaki był, ale dał nam dostęp m.in. do Panzer Dragoona. To przecież nie jest błaha sprawa, tym bardziej, że z oryginałem na Saturnie kontakt miało naprawdę niewielu. Właśnie powrotu takich gier i ich reedycji nigdy nie będzie nam dość. I choć prezentów w tym roku naprawdę nie brakowało (nowa Sakura Wars, Persona 5 Royal, Scramble etc.) to legendarny status tytułu, który poza emulatorami piekielnie trudno dorwać i ograć sprawia, że to Panzer Dragoon Remake zasługuje na wyróżnienie. Poza tym, jest to także przypomnienie ile ciekawych i oryginalnych pomysłów można zmieścić w strzelaninie na szynach.

Wielkie odkupienie: Crash Bandicoot 4: It’s About Time

Po tylu latach dostać czwartą część Crasha Bandicoota to naprawdę wydarzenie (choć to dyskusyjne, bo bardzo dobre Wrath of Cortex od Traveller’s Tales było już wydane z numerem 4 w Japonii, ale to historia której nikt nie pamięta). A wiecie co jest jeszcze większym wydarzaniem? To jak bardzo się ona udała. Po nabraniu doświadczenia przy odświeżaniu oryginalnej trylogii ekipa Toys for Bob totalnie wsiąknęła DNA Bandicoota i zrobiła mu tak dobrą kontynuację, że nie jestem pewny, czy Naughty Dog w swym obecnym stanie zaoferowałoby lepszą platformówkę. Logo Activision czy nie – odkupiono wszelkie grzechy innych autorskich wersji Crasha.

Zaskoczenie roku: Fall Guys: Ultimate Knockout

Największe zaskoczenie 2020 – gra, którą można opisać Otyłe pastylki X Takeshi’s Castle sprawia, że nie da się oderwać od jeszcze jednej partyjki. Naprawdę, w tej generacji Sony dwa razy wybitnie trafiło z premierami w PS Plus: przy Rocket League i Fall Guys. Ten drugi przypadek jest szczególnie charakterystyczny, bo przecież pomysł na niego to banał, a tego typu gra ukazała się dopiero na koniec generacji. Jak zwykle na najłatwiejsze rozwiązania najtrudniej wpaść. A ja ściganie się do mety, spychanie z kładek i rzucanie tymi paździochami po prostu przyjąłem naturalnie jakbym pierwszy raz jadł Pringelsy.

Najlepszy koleżka: Cerber

Hades, och Hades – bardzo trudna gra do oceny, ale też nie da się nie docenić tego jak łatwo można się w nią wciągnąć i ile przyjemności z niej czerpać (na jak długo to już kwestia dyskusyjna). W kwestii tego kto był moim najlepszym growym przyjacielem w tym roku nie mam jednak żadnych wątpliwości. Relacja Cerbera i Zagreusa totalnie robi mi grę. Uwielbiałem dosłownie każdy dialog w którym wspomina się o tym psiaku (który zresztą nie tylko dla Zagreusa był ważny, ale bez spoilerów), a spotkanie go w dalszym momencie gry to już w ogóle świetnie zrealizowana scena. Bardzo szanuję to jak ważną postacią dla tego świata stał się trzygłowy piekielny pies. Potrzeba nam więcej takich rzeczy w grach.

Największa wpadka: Cyberpunk 2077

Historia znana nam wszystkim bo CD Projekt RED to przecież polska sprawa. Nie napiszę tu zatem nic nowego. Nadmienię tylko, że sam preordera nie zrobiłem bo czekałem na pokaz wersji z bazowego PS4 i XOne – czemu inni tego nie zrobili, trudno mi zrozumieć. Dramy takich rozmiarów nie rozpętal jednak w 2020 nikt inny.

Najlepsza kolekcja: Double Dragon & Kunio-kun Retro Brawler Bundle

Jak widzę takie cukiereczki to sam nie wierzę jak świetnym hobby jest granie. Trzy klasyczne Double Dragony i piętnaście (!!) tytułów z Kuniem to przecież czysta rozkosz. Trudno o serię, którą równie źle poprowadzono… przecież tak dobre, pomysłowe i zabawne gry powinny być znane przez każdego, a nie gnić w pamięci fanów staroszkolnych wirtualnych rozrób. W każdym razie, cały czas liczę, że Kunio jeszcze wróci w pełni mocy, a takie prezenty tylko te marzenia podsycają. Najbardziej wartościowy zestaw roku, albo i kilu lat.

Najlepsze odświeżenie: Tony Hawk’s Pro Skater 1+2

O jakie zdziwienie – Tony Hawk’s Pro Skater wciąż jest świetne i się sprzedaje. Brawo Acti, brawo. Ale już bez szczypania: wybitnie dobrze przeniesiono dwie kultowe produkcje w nowe szaty, z rozbudowanym soundtrackiem, opcjami online i praktycznie niezmienionym systemem trików. Plansze wyglądają cudnie, gra działa jak pączkarnia w tłusty czwartek, a magiczny składnik grywalności został niemal bezbłędnie przeniesiony z oryginałów. W tym roku grałem w THPS, Crasha i FF7; jeżeli chodzi o gaming to chcę więcej takich lat.

A jednak im wyszło: Yakuza 7

Yakuza 6 żegnając się z Kiryu złamała niejedno serce. Yakuza 7 nie tylko przedstawia nowego bohatera, ale i zmienia styl zabawy w turowe RPG, we współczesnej Japonii. Zrobiona z typowym dla serii szaleństwem i dystansem gra dostarcza w każdym swym aspekcie, dając nam kolejną męską mafijną operę mydlaną. Wielki szacunek za tak mocną zmianę w tak leciwej już serii, która przecież zawsze kojarzyła się głównie z byciem chodzoną bijatyką. Oby więcej studiów było tak odważnych.

Odkrycie roku: Art of Rally

Przyjemność z jazdy samochodem wśród drzew, liści i krętych dróg od lat nie była tak odczuwalna. Idealnie wyważony system jazdy, urokliwe efekty świetlne, synthwave’owy soundtrack i bardzo pomysłowa kamera (mało się o tym pisze, ale jej praca to mistrzostwo świata gamedesignu) robią z Art of Rally moje odkrycie roku. Prawdziwy indie cukiereczek, który bierze gatunek zarezerwowany dla dużych studiów i robi z niego opowieść o szybkiej jeździe.

Gra roku: Animal Crossing: New Horizons

Żadna gra w tym ciężkim roku nie dała światu tyle przyjemności, nadziei i okazji do opowiadania przeróżnych historii. Symulacja życia na sielankowej wyspie, łącząca czynienie postępów z całkowitą beztroską po prostu przykrywa konkurencję platynowym sombrero. Nintendo znów podkręciło obroty swej maszyny do produkcji unikalnych przeżyć. A, że trafili przy okazji na światowy dramat i kryzys, w którym każdy potrzebował pocieszenia? Cóż, zwycięzcy zawsze muszą mieć szczęście. Może gdyby nie covidowe tło to, nagroda trafiłaby w ręce innej gry… tylko że o tym roku nie da się rozmawiać pomijając pandemię. Ktoś może zarzucić, że w najtrudniejszych od dawna czasach wygrywa najweselsza gra, jednak tylu już próbowało zrobić równie „wesołe” produkcje i poległo, albo nie dosięgło do tego poziomu (bo AC trzeba rozpatrywać jako fenomen), że po prostu oddajmy królowi co królewskie.

 

cascad