Kolejna odsłona stałego, wtorkowego cyklu o tym, jak się żyje z grami. Jak to jest mieć gracza w domu, jak ma się grające dzieci. I o wielu innych sprawach. Growych. Życiowych. Codziennych i niecodziennych. Takich w średnim wieku.
Kiedy pomyśleć, ile czasu spędzamy na graniu, może przerazić. Gry są bardzo absorbujące, bardzo wymagająca i bardzo przyjemne. Na wiele sposobów. Są konstruowane tak, aby ja najbardziej absorbować, przyciągać do siebie, angażować i uzależniać. Co robisz ze swoim życiem?
Czas na hobby
Czas, jaki poświęcamy graniu to zwykle czas relaksu, podobnie jak dowolny inny, jeżdżenie na rowerze, czytanie, oglądanie filmów, składanie Gundamów czy szydełkowanie. Każdy z nas ma to coś, jedno, lub więcej, które sprawia nam przyjemność. Jedne z tych aktywności są raczej bierne, a inne nadaktywne. Jedne są postrzegane, jako popularne, inne mniej. Jedne dają w wyniku dobra fizyczne, inne rozwijają nasze umiejętności, ale wszystkie mają jedno i to samo zadanie – przynieść odprężenie.
Lubimy się dobrze czuć i sprawiać sobie mniejsze i większe przyjemności. To część naszej natury, a z każdym kolejnym pokoleniem zmienia się ilość dostępnych rozrywek i sposób patrzenia nie nie przez ogół społeczeństwa. Kiedyś zarzucano książką, że ogłupiają potem telewizji, następnie grom, a teraz całe zło skupia się na mediach społecznościowych. Każde z nich ma swoje dobre i złe strony, ma użytkowników, którzy potrafią wynieść z nich wiele dobra, jak i tych, którzy nigdy nie powinni być do nich dopuszczeni. Jednak wszystkie mają jedną wspólną cechę, z czasem stają się czymś, nad czym nieraz trudno zapanować. Jak z imprezą, na którą przychodzi zbyt wiele osób i puszczają wszelkie hamulce.
Czas na relaks
Czym tak naprawdę jest relaks? Zależy od osoby i jej sposobu odbierania świata. Jaki by on jednak nie był, relaks jest częścią naszego życia. Ile poświęcamy mu każdego dnia, zależy od nas. Czy na przykładzie grania, robimy to codziennie czy co kilka dni, a co ważne, ile czasu na to poświęcamy? Czy trzymamy się twardo określonych godzin, czy gramy do upadłego? Gdzie przebiega tak naprawdę granica pomiędzy odprężeniem a uzależnieniem?
Gry z pełną premedytacją wykorzystują wszelkie dostępne metody, aby przywiązać do siebie gracza. Od wyśrubowanych poziomów trudność, aby ten ambicjonalnie jak najwięcej razy podejmował próby przejścia danego elementu gry. Zasypanie gracza mikrozadaniami i mikronagrodami, obecnymi na każdym kroku. Tak bardzo, zapominamy nieraz o samym celu gry, a skupiamy się na wszelkich dodatkowych aktywnościach. Czyścimy mapę ze znaczników, wykonujemy dodatkowe zadania, a nie zmierzamy do celu gry. Rozdrabniamy się na małe elementy, a granie samo w sobie staje się sposobem na spędzanie czasu. Nie ma na celu zakończenie gry, osiągnięcie celu, a jedynie skakanie pomiędzy kolejnymi elementami odciągającymi nas od celu. Wiele przerośniętych gier robi to w doskonały sposób, absorbując uwagę gracza poprzez mikrosukcesy, zaspokajając jego potrzebę ciągłego bycia chwalonym, zasnuwając przy tym cel samej gry. Czy jest nim wykonywanie powtarzalnych zadań niewpływających realnie na rozwój, czy zakończenie gry i osiągnięcie jednego, dużego celu?
Cel relaksu?
Mechanizmów wspomagających tego typu rozgrywkę mamy wiele. Przez lata gry z pokpiwanej rozrywki stały się najbardziej dochodową gałęzią rynku rozrywkowego. To pociągnęło za sobą wiele badań nad sposobem konstruowania gier, sposobów interakcji z graczem na poziomie świadomym i podświadomym. Wiele z nich skupiało się tyle samo na elementach psychologicznych, co i hazardowych. Sposobach wyznaczania celów, nagradzania i promowania sukcesów. Szeroko pojęta gamifikacja połączona z kolejnymi zdobywanymi osiągnięciami, którymi można chwalić się w mediach społecznościowych, konkurować ze znajomymi z czasem tak naprawdę stała się machiną zarabiającą fortunę na bardzo prostych mechanizmach, zarówno w grach offline, jak i online Tylko, jakie wymierne korzyści ma z tego gracz poza cyfrowym medalem?
Lubimy konkurować i odnosić sukcesy. Mamy to wpisane w naszą naturę, od zawsze. Nasz dzień zawsze dzielił się na czas pracy i czas zabawy. Od nas zależy czy będziemy przechodzić grę na łatwym poziomie trudności, po to by ją w miarę szybko skończyć, czy też podejdziemy do niej z najwyższym poziomem trudności, gdzie pokonanie najmniejszego przeciwnika będzie graniczyło z cudem. Wiele zależy od odbiorcy, jakich szuka bodźców, co jest dla niego ważniejsze w odbiorze – doświadczenie gry, jako takiej, czy pokonanie gry, dosłownie. Czy emocje temu towarzyszące można znaleźć gdzie indziej? Czy jest możliwe ich zbalansowanie? Zdecydowanie tak, ale nieraz w przypadku innych hobby czy uprawiania sportu, wymaga to większego zaangażowania, niż tylko uruchomienie gotowego produktu, który zawiera wszystko to w sobie w skondensowanej formie. To jednak rozleniwia, a czas relaksu warto dzielić na rożne, nieraz odmienne zajęcia.
Cel czasu?
Granie jak każde hobby, absorbuje. Podnosi poziomy endorfin, ale zróżnicowane mechanizmy z premedytacją wbudowane w te cyfrowe molochy wchodzą w o wiele silniejsze reakcje z odbiorca niż inne jak książki czy składanie origami. Gry, jak współczesny świat są nastawione na ciągły wzrost i rozwój, nie licząc się z niczym. Chcą absorbować ponad miarę i czerpać z tego zyski. Nikt nikomu tego nie zabroni, sam nieraz daje się im wciągnąć, porwać na długą wirtualną wyprawę, bo to przyjemny relaks. O ile nie przesłania samego życia. Ot, warto pamiętać u umiarze. Każdy z nas ma przyznaną określoną pulę czasu. Nie wiemy, ile w niej jeszcze zostało i czy w jakiś sposób nagle nie zostanie nam odebrana. Po prostu szanujcie swój czas, on ciągle ucieka.
sakora