Wśród konsol przenośnych design jest kilkukrotnie ważniejszy niż przy sprzętach stacjonarnych. Granie na handheldach jest bardziej osobiste i intymne, budzi ciepłe emocje w rejonach serca nieodstępnych dla pada, czy klawiatury. Kieszonsolki pozwalają nam trzymać cały wirtualny świat w swoich rękach. Są sprzężone w wyjątkowy sposób z dziełem i odbiorcą. A mocarzem najmniejszym z małych był genialnie zaprojektowany cud konsolowej miniaturyzacji – Game Boy Micro, czyli najmniejsza wersja Game Boya Advance (i linii Game Boy w ogóle).
Wymiary tego sprzętu to 10,1 cm długości, 5 cm szerokości i 1,7 cm grubości przy cudnej wadze 80 gram. Była to także (pierwsza?) konsola z wymiennymi faceplate’ami. Słodycz wylewająca się z malutkiego ekraniku o przekątnej dwóch cali była nieprawdopodobna, bo nie dość, że ekran był jaśniejszy niż ten z Game Boya Advance SP, to jeszcze był najwyraźniejszy ze wszystkich wersji GBA. Prawdziwym cudem nie była jednak skrajna miniaturyzacja sprzętu do gier, a to, że cały czas był wygodny. Do dziś nie wiadomo jakich czarów użyło Nintendo, by zamontować w handheldzie o takich wymiarach wygodny krzyżak i przyciski akcji.
Wspominam o tym wszystkim z łezką w oku, ponieważ w zeszłym tygodniu minęło 15 lat od jego premiery. 13 września 2005 w Japonii (19 września 05 w USA i 4 listopada 05 w Europie) wyszła ta malutka perełka. Wypada co jakiś czas wracać do tego faktu, by zwrócić uwagę na inżynierski sznyt Big N, na wizjonerstwo firmy i na to, że niestety konceptu nikt nie chciał pociągnąć dalej. Teraz nawet telefon poniżej sześciu cali trudno znaleźć… a przyjemność z obcowania ze smartfonami to zupełnie coś innego niż ta niesamowita jakość handheldowej starej szkoły. Możecie mi tu zarzucać nostalgię i bycie dziadem, ale: well, po prostu tak jest.
Największy cień na GBM rzuciła premiera sprzętu po nowej generacji konsol przenośnych Nintendo. NDS był już na rynku gdy Micro probował złapać kolejnych klientów głodnych mniejszej wersji GBA. W takim klimacie to zrozumiałe, że miał bardzo krótkie życie. Pamiętajmy je jednak i wracajmy do niego co jakiś czas myślami.
I ta reklama… jak to przeszło?
cascad