Final Fantasy się (chyba) odrodziło

Najpierw były długie lata sukcesów, następnie zadyszka po przejęciu Squaresoftu przez Enix (oficjalnie doszło do fuzji, ale wszyscy wiemy jak było). W końcu nastąpiła ogromna stagnacja podczas generacji PS360. Seria Final Fantasy to wszystko przetrwała. I teraz wydaje się wygrzebywać ze swego rowu niepowodzeń. W najbardziej niespodziewanym momencie okazało się, że jest jeszcze szansa, by ją uratować.

**

Jeżeli chodzi o sukcesy Final Fantasy to, do FFX wszystko szło zgodnie z planem. Każda premiera była pewniakiem, wysokie oceny sypały się zewsząd, a fani mdleli na sam widok loga kolejnej części. FFXI trochę tym wizerunkiem zachwiało, debiutując na rynku konsolowych MMORPG, przez co odcięła od siebie masę potencjalnych odbiorców. Konieczność zakupu dysku twardego do PS2, posiadania stałego łącza itd. to w tamtych latach zabawa dla niewielu. Z czasem (i wersjami na PC i X360) jednak okazało się, że tytuł nie tylko się obronił, ale i obrósł własnym kultem. Tworzone na zakończenie ery PS2 FFXII w teorii miało wszystko, by ponownie zwalić z nóg graczy i krytyków. Oczywiście pod względem liczb sprzedała się świetnie, ale problemy podczas developmentu (choroba Yasumiego Matsuno – człowieka, który miał przejąć całe Final Fantasy i poprowadzić je do wielkości, a który musiał odpuścić kończenie FFXII i niedługo potem zniknąć ze Square Enix) i tak były bardzo widoczne. Na szczęście z początkowej wizji został przepięknie zaprojektowany świat i system walki, dzięki którym dwunastka wciąż się wyróżnia na tle innych jRPGów.

Potem zaczęła się saga z Final Fantasy XIII. Tworzonym latami, by zawieść. Z dwoma sequelami o coraz lepszych i ciekawszych rozwiązaniach, ale też coraz bardziej absurdalnej fabule. To co się tam działo przechodziło ludzkie pojęcie. Tak samo jak to, jak bardzo premiery nowych FF przestały być wydarzeniem, na które ludzie czekają po ukazaniu się XIII (chociaż pod względem sprzedażowym nie była to jakaś szczególna porażka). Wisienką na kwaśnym torcie był start XIV – drugiego w historii online’owego FF. Była to druga najgorsza rzecz w historii związana z tą marką, tuż po premierze filmu Spirited Within. Tak naprawdę ten projekt nie powinien nigdy trafić do sklepów w postaci w jakiej się ukazał.

**
Na szczęście dobry los skasował plany powtórzenia Compilation of Final Fantasy VII (uroczo i szczerze nazywanego w gronie fanów Kompromitacją Final Fantasy VII) i zamiast Fabula Nova Crystalis, które miało się kręcić wokół wielu gier w uniwersum FFXIII dostaliśmy po prostu Final Fantasy XV (zrodzone ze skasowanego Final Fantasy Versus XIII). Od tego czasu jakoś tak wszystko zaczęło się układać. XV zebrała dobre recenzje i jest ciepło wspominana przez fanów jRPG. Odznaczyła się zresztą wieloma świetnymi pomysłami na świat, fabułę i system walki. Przygasiło ją jednak developerskie piekło, w którym tkwiła przez lata. Ale to nieistotne – gra się ogólnie udała zwiastując dobre czasy dla cyklu. Miała skalę, wygląd i produkcyjną wartość, które stawiały ją w pierszej lidze tytułów AAA. Wcześniej, dzięki A Realm Reborn odbudowano i zrobiono od nowa całe FFXIV, bo nie było co naprawiać… i teraz to jeden z lepszych MMORPG na rynku, kipiący zawartością i atrakcjami dla nowych i starych graczy.

Te dwa pozytywne aspekty to jednak tylko promyczki. Wypuszczenie usprawnionych wersji FFVII, VIII i IX na nowe konsole i Steam skutecznie przypomniało ludziom jak bardzo kochali serie Squaresoftu (przy okazji oferując możliwość pójścia na skróty poprzez przyspieszanie grindu). To świetne zyskiwanie uwagi przed kluczowym wydarzeniem: wydaniem pierwszej części Remake’u FFVII. Gry, która przez większość czasu wygląda przecudnie i ma zapewne najpotężniejszy soundtrack generacji. Gry, która na dobre postawiła szyld FF na nogi odnotowując rewelacyjne wyniki sprzedaży, wysokie oceny i zdążyła ukazać się w czasie, w którym wszyscy potrzebujemy dodania otuchy. A widok legendy w takiej formie dodaje wiatru w żagle.

Dzięki temu można spojrzeć w przyszłość Final Fantasy z optymizmem. Wierzyć, że Remake będzie w kolejnych częściach odnotowywał jeszcze lepsze wyniki, a FFXVI już się tworzy i gdy zostanie nam zaprezentowane to szczęki spadną nam na podłogę. Tak jak kiedyś. Aż trudno pisać te słowa po tylu latach toczenia beki z kolejnych posunięć Square Enix, pomysłów Nomury i innych pobocznych wynaturzeniach, oraz fatalnych próbach przypodobania się typowo zachodniemu odbiorcy nowej ery. Pomalutku, i chyba trochę przez przypadek, udało się jednak dźwignąć z kolan. Zdecydowanie ciągnie to wszystko broń ostateczna w postaci FF7R, ale ona była zachowana właśnie na taką okazję.

To Odrodzenie naprawdę się dzieje – tylko żeby teraz, w kluczowym momencie, nic się znowu nie zepsuło. Bo Remake FFVI, VIII, IX czy nawet Chrono Triggera takiego hajpu nie zbuduje (chociaż CT byłby całkiem blisko). Miło Cię znowu widzieć Siódemko, miło Cię znowu widzieć Fajnalku.

cascad