Pograne w lutym i marcu (2020)

…Czyli wracamy do zbioru wspomnień ze swojego growego alter-ego. Ponieważ w lutym nie do końca wyszło spisanie swych wrażeń, to teraz dostajemy ich podwójną dawkę. W roli przewodnika znów niezastąpiony Pita. Jeżeli mu nie ufacie, to nie wiem komu.

cascad

Langrisser 1 & 2

Uwielbiam taktyczne RPG – od Heroes of Might & Magic 3, przez Fire Emblem, aż po Final Fantasy Tactics. Kolejne dwa, z legendarnej serii? Brzmiało super.
W
yszło średnio. Systemowo jest antycznie, graficznie to niestety gra bardzo przypominająca tytuły na telefony – a jedynie tła można przełączyć na starsze wersje. Brakuje tutaj naprawdę dobrych motywów fabularnych lub systemowych, które pozwoliłyby mi wybaczyć estetykę, której nie mogę przetrawić. Co nie znaczy, że to złe gry – to gry dla bardzo wąskiego odbiorcy, na dodatek w moim przypadku zawężonego połączeniem dwóch zupełnie innych światów – bardzo staroszkolnej rozgrywki i wciąż świeżej dla gier estetyki.
Nie mogę przejść obojętnie koło takie mieszania w połowie drogi – ani to kolekcja oryginałów, ani remake. To zła decyzja przy kultowych grach. Więc wersja krótka – to niezła kolekcja, a to też bardzo przestarzałe gry, do tego w mobilnej estetyce i tak jak kocham ten gatunek – tak tutaj podszedłbym dopiero po zaliczeniu wszystkich klasyków gatunku, łącznie ze SNES-owymi Fire Emblemami.
***

Mortal Kombat Shaolin Monks

Shaolin Monks bardzo ładnie balansuje pomiędzy chodzoną bijatyką, a character action game. Gra autorów Thrill Kill i Wu Tang: Taste The Pain to wciąż bardzo przyjemna przygodówka akcji, ze świetnym systemem walki, który nic, a nic się nie zestarzał.

Słabość tej gry to jej przestarzałe usability, denerwujące cut-sceny, oraz słaby voice acting. Brakuje też płynnego wskakiwania i wyskakiwania z multi i bardzo czuć przyśpieszoną końcówkę, a także dosyć liberalne podejście do kanonu serii. Tylko, że cała reszta to bystra, świeża, brutalna gra akcji, która doskonale korzysta z materiału źródłowego pod względem lokacji, budowania klimatu i humoru. To naprawdę nietypowa, ciekawa, dynamiczna, dziwna gra. Takich już nie robią – i świetnie zaliczało mi się ją w single player oraz multiplayer.
Czuć tutaj miłość do serii. Czuć pomysł na walkę.
***

Wu-Tang: Taste The Pain

Autorzy Shaolin Monks przygotowali wcześniej również bijatykę na czterech graczy, z bardzo ciekawym trybem single, estetyką ala Afro Samurai i zasadami rodem z battle royale.

Paradoks jest taki, że Tekken 3 to nie jest, ale Tekken 3 dziś przez swoich następców trochę stracił, a Taste The Pain wciąż należy do unikatowych bijatyk – i to bardzo przyjemny średniak. Podoba mi się również ilość pomysłów w kampanii – nie tylko walka w różnych konfiguracjach, ale też przetrzymanie danej ilości czasu, walka z hordami powracających wrogów, czy pomoc słabszemu towarzyszowi.
I wiecie. Muzyka. 

***

Tactics Ogre: Let Us Cling Together 

Po (kolejnym) przejściu Final Fantasy Tactics musiałem (kolejny raz) wrócić do Let Us Cling Together.
Ta gra ma sporo problemów. Trudny balans, do którego trzeba się przyzwyczaić (generalnie balans w grach Matsuno zawsze jest problematyczny – swoją droga ta gra również posiada świetne patche balansujące od fanów!). Brak kamery w pełnym 3D. System nie zachęcający do toczenia walk losowych. Ale gdy zrozumiałem po latach, żeby ograniczać liczby starć oraz klas, które używam… ojejku. Ukochane przeze mnie Final Fantasy Tactics wydaje się momentami arcade’ówką.

Nieliniowa, a zarazem świetnie napisana. Duża, ale zarazem pasująca do handhelda. Idealna na partię dziennie, lub bardzo, bardzo, bardzo długie posiedzenia. Korzystające ze SNES-owych sprite’ów, lecz dzięki nowym tłom, interface’owi i odświeżonej muzykę – przepiękna. To najładniejsze odświeżenie SNES-owej grafiki do dziś – lepsze niż remake’i Romancing Saga, Final Fantasy, czy Dragon Questów. Nie mogę pojąć dlaczego mogę mieć na konsolach nawet Planescape, a ta gra dostępna jest tylko posiadaczom PSP i PSVita.

Tactics Ogre zawsze kochałem, a teraz kocham je jeszcze bardziej. Historia przeraża mnie dojrzałością, ogromem wyborów oraz jakością pisania, uniwersum fantastycznie balansuje między fantastyką a realizmem, a gra jest totalnym molochem. Gra się w nie fantastycznie, szczególnie dzięki przywodzący na myśl gry MMO zawartości po skończeniu głównej kampanii. Jestem porażony i przerażony wielkością tej gry – liczę, że dostanie kiedyś jeszcze szansę uderzyć do nowych graczy.
To jedna z najbardziej wymagających i najlepszych gier w jakie grałem. 

***

The King of Fighters 98 Ultimate Match 

KoF98UM to rozszerzona wersja oryginału, w którą można zagrać na PC, Xboxie 360, Xboxie One, PlayStation 2, PlayStation 3, PlayStation 4, oraz automatach. W oryginał, praktycznie równie dobry, zagracie zresztą chociażby na Switchu. To gra kompletna, prawie doskonała, szybka – zarówno jeśli chodzi o tempo jak i techniczną część. Po prostu brak tutaj loadingów, przestojów, patchy.

KoF ma fantastyczny, agresywny system, z masami archetypów postaci. Podstawowy tryb, walk 3 przeciw 3 jest bardzo strategicznym mieszaniem meta-gry z umiejętnościami gracza, ale KoF smakuje doskonale w wydaniu tradycyjnym. Jeden na jednego.

Przepiękne tła, doskonała ścieżka dźwiękowa i różnorodność postaci to wypadkowa tego, że seria jest zbiorem wielu innych gier wideo, pracy wielu projektantów, muzyków oraz grafików, co daje The King of Fighters niebanalną różnorodność. Od staroszkolnego anime, przez cyberpunk, po dzisiejsze klimaty. I o ile KoF 98 zatopiony jest w tym pierwszym, tak nie można mu odmówić różnorodnej zawartości i estetyki przekraczającej klisze.
Na NeoGafie jakiś czas temu był temat “jakie gry wciąż są niepokonane w swoim gatunku”. I dla mnie The King of Fighters 98 UM jest niepokonany, gdy idzie o bijatyki 2D – stoi nawet przez Garou, przed Street Fighterem 2, 3 i Alpha, przed Samurai Shodown V Special. Siedzi na swoim tronie, współrządzący z Virtua Fighterem i Tekkenem 7.
I jest to niedoceniany władca. 

***

Hunt Showdown

To najbardziej nietypowy multiplayerowy shooter od lat – nie tylko można w nim wygrać lub przegrać, nie tylko walczymy przeciwko innym graczom jak i falą zombie, nie tylko jesteśmy w świecie zgniłego Dzikiego Zachodu, ale także – musimy korzystać z tego środowiska.

Skradanie się, fantastyczny sound design i bardzo mądre zarządzanie surowcami podobały mi się rok temu na PC, podoba się teraz na PS4. 

***

La Mulana 1 & 2

La Mulana to bardzo trudna metroidvania. Trudna na tyle, że przypomina mi gry z C64, gdzie czasami trzeba było doskonale zrozumieć logikę świata – i jeżeli masz tylko czas to tak najlepiej smakuje. Bez internetu, szukając sposobów samemu. Pochłaniając surrealizm gier wideo.

Pod względem struktury obie części są trochę jak (tak, robię to świadomie!) Dark Souls lub Demon’s Souls – bardzo szybko oferują bardzo nieliniowe podejście do zbierania przedmiotów. W zasadzie można przejść je zupełnie inaczej niż zrobi to kolega. Albo pięciu kolegów. La Mulana przy tym łamie sporo konwencji i część umiejętności, które w konkurentach służyłyby do zdobywania nowych lokacji, tutaj służą do szybszego ich pokonywania.

Przy czym, mimo całej mojej miłości do tych archeologicznych metroidvanii – nie wiem czy je skończę. Są trudne. Jest bardzo, niemożliwie, niesamowicie, chorze hardcore’owo. I przyznam, że to mi się podoba, tylko nie koniecznie na te czasy. 

***

Doom 64

Doom 64 to następca dwóch pierwszych odsłon, który nareszcie w sposób oficjalny uciekł z platformy Nintendo. To też w moim przekonaniu najtrudniejszy z klasycznych Doomów. Najbardziej labiryntowaty, najbardziej wymagający, najbardziej przypominający horror, dzięki odpowiedniemu oświetleniu, nowym projektom wrogów oraz doskonałej ścieżce dźwiękowej, która momentami…przeraża.

Ze wszystkich retro FPS-ów ostatnich lat oraz ich konwersji Doom 64 plasuje się dla mnie wysoko – po DUSK, ale już przed świetnymi Amid Evil, Ion Fury, czy bardzo rozrywkowymi Turokami. Względem oryginału i jego nieoficjalnych konwersji z PC dodano też nowe etapy, w tym nowy finał gry dostępny w dodatkowej kampanii. Czasami czułem się jak w Resident Evil, czasami jak w Quake, a zawsze jak w klasycznym Doomie. Mimo ograniczeń oryginału to fantastyczna gra.

***
DOUBLE DRAGON & Kunio-kun Retro Brawler Bundle

To kolekcja klasycznych gier z Kunio, w skład której wchodzą wszystkie odcinki tej serii z NES-a, a raczej NES-a oraz Famicoma. Do tego każda z gier została przetłumaczona tutaj na angielski, a spora część z nich ma również wersje specjalne, z poprawionymi bugami i bez mrugania sprite’ów, które było uciążliwością wielu gier z NES-a.

Sportowe gry z Kuniem to przyjemna kurioza dla dzisiejszego gracza, lecz prawdziwymi skarbami tej kolekcji jest River City Ransom (które znałem) oraz Nekketsu Kakutō Densetsu (którego nie znałem).

To pierwsze to bardzo rozrywkowe połączenie chodzonej bijatyki i RPG, inspiracja dla gier takich jak Scott Pilgrim, River City Girls i Little Fighters. Gra wciąż bardzo przyjemna – jest śmieszna, system walki wciąż imponuje swoją prostotą, fizyka jest doskonale growa, a z gry bije nieprawdopodobny urok.
To drugie to nie tylko najlepsza bijatyka z NES-a, ale też świetna party-game, która nigdy nie rozwinęła skrzydeł. Różne teamy, różne klasy postaci, przedmioty do używania, areny z własnymi zagrożeniami (prąd, woda!) i niestety trochę grindu.

Poza nimi mamy masę cudownych, lecz nadgryzionych przez czas gier sportowych, wewnętrzne achievementy, trzy odsłony NES-owego Double Dragona, ciekawostki o grach… jestem zadowolony. Świetna kolekcja i wiem, że to życzeniowe marzenie, ale liczę że dostaniemy odcinek drugi – z grami ze SNES-a, automatów, GBA.
***

River City Melee Mach

Spodziewałem się następcy Nekketsu Kakutō Densetsu. A dostałem… River City Ransom ograniczone do aren?
Bo to nie jest w sumie bijatyka. To bardziej system  prostej chodzonej bijatyki wtłoczony w bijatykę do czterech graczy. Cieszy przyjemna grafika. Cieszy oddzielny story-mode dla każdej drużyny oraz zebranie bohaterów z masy gier z Kuniem. Cieszą znajome kawałki muzyczne.

Mniej cieszy mnie cała reszta. Masa postaci nie zaskakuje różnorodnością, a areny są nudniejsze niż w NES-owych grach z Kuniem. Ogólnie – chociaż to druga iteracja tego tytułu (wcześniej było Battle Royal Special), to wciąż mam wrażenie, że potrzeba jeszcze nadbudować. Do multiplayera jest przyjemne, dużo łatwiej złapać nowych graczy w zasady niż przy Smash Bros, czy Power Stone, takich gier brakuje. Tylko, tylko, tylko… lepszą bazą wyjściową była NES-owa bijatyka. Lepszą decyzją artystyczną byłyby sprite’y jak w River City Underground. Lepszymi grami jest właśnie Smash, Power, czy Wu-Tang.
To nie jest zła gra, ale (mnie) rozczarowuje.

***

River City Girls

Bardzo mi daleko do zachwytów Arka. Wspaniały pixel-art, świetna muzyka i wysokie walory produkcyjne bardzo mnie w tej grze jarają, ale już lekko popsuty system walki, braki we wrogach, dużo backtrackingu oraz niemiłosiernie niezdecydowanie (ani to Kunio, ani Double Dragon) nie pozwalają mi stawiać tej gry w rzędzie z klasykami.

River City Girls jest lekkie, jest ładne, sprawdza się w kooperacji. Mam wrażenie jednak, że to typowa gra Wayforward – świetny przepis, ogrom serca, i za mało czasu w piekarniku by wyszła do końca. Jest gorszym systemem walki, jednak lepszym produktem od River City Underground. Jest dużo lepsza od Double Dragon Neon, jest skierowana do graczy, którzy raczej nie babrają się w klasykach gatunku, jest zabawna – i nie jest dla mnie tak świetna jak oryginał, jak Final Fight, jak Sengoku 3.
***

Disaster Report 4

Ojejku. Wszyscy wiemy, gdzie właśnie jesteśmy.

Gra o zachowywaniu się w trakcie katastrofy to w zasadzie prosta przygodówka z nie prostymi wyborami moralnymi i dużą dozą (czarnej) komedii.
Technicznie ta gra boli, boli niesamowicie na Switchu, jest przestarzała, denerwująca i trudna. Ale bardzo pomysłowa, zabawna i nietypowa rzecz. 

***

Persona 5 Royal

Persone 5 kupiłem i… nie grałem. Przytłoczony dużymi grami odpuszczałem sobie ją tak długo, aż zapowiedziano Royal, na które zdecydowałem się po prostu poczekać. Bardzo lubię Megateny, tutaj ciężko mi jeszcze cokolwiek opiniować, ale Persona 5 już jest słynna ze swojej niesamowitej stylówy, bardzo dobrego systemu walki i – jak zawsze w przypadku Atlusa – ścieżki dźwiękowej.

Cieszę się, że Megateny wciąż powstają – a w głębi serca chcę wierzyć, że Persona 5 Royal będzie dla mnie tytułem tego samego poziomu co Shin Megami Tensei III.

Zapewne będziemy z Arkiem o niej pisać. Póki co choruję na kolekcjonerkę tej gry. 

***

Warriors Orochi 4 Ultimate

WO4 Ultimate to rozszerzona wersja misz-maszu gier Koei, która troszeczkę gubi się w tym czym chce być. To bardzo dobre rozszerzenie, które naprawia sporo problemów oryginału, oferuje sporo nowości, rozszerzenie, które można kupić też jako DLC, ale… czuć, że czwórka nigdy nie dostała tyle miłości co prostszy, bardziej rozrywkowy poprzednik. Przypuszczam, że projekt zamykano szybko po spektakularnej porażce Dynasty Warriors 9.

Oczywiście nadal jest to tytuł idealnie odstresowujący, działający na mózg lepiej i mniej uzależniająco od slotów. Brakuje w nim po prostu konkretnego stylu, który posiadają poprzednicy i spin-offy na licencjach Nintendo. 3 Ultimate to lepsza gra, gry na bazie Nintendo to lepsze gry, DW8 to lepsza gra, ale WO4 Ultimate to wciąż bardzo przyjemny mózgotrzepacz. 

***

Super Mario Odyssey

To przepiękny następca Mario 64.

Zawstydzające mnie – jako gracza i projektanta – jest to ile wystawiono tutaj mechanik, ile różnorodności, ile pomysłów, a zarazem jak bardzo to wszystko dla mnie spójne, jak doskonale wytłumaczone, jak zabawne.

Generalnie nie mam wiele do dodania – obok pierwszego Spyro w nowym wydaniu to moja ulubiona platformówka 3D tej generacji, a Nintendo wciąż zaskakuje mnie remiksami formuły swoich gigantów. Wszystko tutaj jest zarazem znane i nowe, wszystko jest przemyślane, wszystko jest przygotowane by po prostu sprawić nam radość. 

***

The Outer Worlds

Nie jestem wielkim fanem “kultury serialów” i “kultury achievementów” – oglądania dla oglądania, kończenia na siłę, śledzenia kilkunastu historii, o podobnej strukturze. Dlaczego o tym piszę? Bo The Outer World po bardzo mocnym, iście serialowym haczyku na który mnie złapał, kończyłem już na siłę.

Bo The Outer World to gra stworzona w kulturze achievementów – RPG, który jest nie charakterny, który jest zbudowany pod calakowanie, który jest zachowawczy.  The Outer World to bardzo przyjemna gra, której największą zaletą jest dzisiejszość – daleko jej jednak do New Vegas. Fallouta 2, STALKER-a… o ile ktoś nie odbija się od starszych gier. Najlepiej bawiłem się power-gamingując ten tytuł, najgorzej uświadamiając sobie wydmuszkowy charakter problemów przed jakimi mnie stawia.

To jest gra idealna do Xbox Game Passa, sprzedająca się dobrze bo konkurencji brak, przyjemna, ale jeżeli jesteśmy w stanie trawić retro – to widać jasno, że jedynie stoi na barkach gigantów gatunku. New Vegas wiecznie błyszczy. 

***

The Arrest of a Stone Buddha 

Lubisz jedno z poniższych?:

  1. Spartan X i One Finger Death Punch
  2. Przyjaciół Ringo Ishikawy
  3. Filmy Johna Woo i Louisa Malle
  4. Dobre, eksperymentalne gry

To jest szansa że polubisz ten projekt.

Rytmiczna, smutna, trudna gra o płatnym zabójcy, który cierpi na bezsenność, składając wieczorne wizyty w kinach i łamiąc setki rąk, jest takim typem gier, jakich oczekuję po rozwoju medium.

Sam core gameplay jest wartościowym miksem Spartan X, broń palna doskonale wpisuje się w formułę “strzelaj w lewo, strzelaj w prawo”, a przesadzony pixel-art tylko jej służy. Ponownie, jak przy Ringo, dialogi są doskonałe, a dobór muzyki zaskakuje. Ponownie, jak w Ringo, o tej grze dłużej się myśli niż w nią gra. Ma pewne wpadki – głównie nieszczęsnych wrogów blokujących się za ekranem, poziom trudności i niejasność pewnych scen. Ale to dobra przypowieść.  Jeżeli ten człowiek dostanie kiedyś zdolny team to o jego grach będzie głośno. 

***

Hitman & Hitman 2

Hitman jest śmieszny, growy, ma ogromnie dużo do roboty. Hitman posiada świetne etapy. Hitman jest stworzony, aby bawić się nim psując system gry, wykonując zadania oraz ucząc się gry. Ma urok gier z PlayStation 2, przy nowoczesnym prowadzeniu gracza przez systemy gry oraz jasnym wyznaczaniu mu zadań do zrobienia.

Innymi słowy – masa gier, które mają doskonały core gameplay traci w oczach graczy na tym, że nie wyznacza im zadań, osiągnięć, mini-misji. Po prostu przechodzą je, power-gamerują, lub skupiają się na minimum zabaw systemem, w myśl zasady byle do końca, gry lub listy osiągnięć. Nowe Hitmany mają doskonały system, lecz wyznaczają graczowi też setki zadań na każdym levelu, które nie tylko płynnie łączą się z progresem gry i uczą jej. One nadają również graczowi poczucie celowości jego działań.

Ta gra śmieje się z Hitmana, ta gra śmieje się z gracza, ta gra śmieje się z samej siebie, potrafi być poważna kiedy trzeba. To dla mnie wszystko czego oczekiwałem po Phantom Pain, po nowych Tenchu, po nowoczesnych skradankach.

 

Pita