Słodkie życie, słodkie 25 lat PlayStation

Grudzień 1994: nowa firma wkracza w świat konsol do gier. Mocarze znani ze świetnych telewizorów, sprzętu audio, Walkmana, wytwórni muzycznych i filmowych postanowili uderzyć w rynek, który – jak się potem okazało – czekał właśnie na nich. Sony zgarnęło wszystko, wchodząc w środek starcia między Nintendo i Segą. PlayStation ukazało się w idealnym momencie, za idealną cenę, z idealnymi grami i przekazem. Przyszło nowe, lepsze i silniejsze.

25 lat temu powszechna opinia, że „gry są dla dzieci” została wręcz zbombardowana przez dział marketingu PlayStation. Nawet maskotka konsoli, Crash Bandicoot, mimo futerka miał w oczach szaleństwo, a w głowie pomysły, których nigdy nie zobaczylibyśmy u Mario i Sonica. Gry stały się sexy. Soundtracki z Wipouta czy Ace Combat pokazały co może reprezentować sobą to medium. Final Fantasy 7, Vagrant Story, Suikoden opowiedziały historie jakich do dziś próżno szukać. Gran Turismo przyćmiło swym ogromem wszystkie samochodówki na lata. Metal Gear Solid wciąż rezonuje, wciąż czuć w grach to ile konwencji złamał i ile kierunków wyznaczył. Tekken 3 po prostu jest niemożliwy do podrobienia, jest tak bardzo idealny. Wymieniać kolejne tytuły można jeszcze przez dziesięć stron. I w całym tym szczęściu, że PlayStation się pojawiło czuć od razu elementy smutku. Smutek ten wynika z tego, że już nigdy czegoś takiego nie będzie.
Nie ma już firmy z taką pozycją, która mogłaby wejść na rynek gier i zrobić wszystko inaczej. Bo niby kto? Google, Amazon, Apple? Im chodzi tylko o sprzedanie nam abonamentu. Nic innego od nich nie otrzymamy.
***

Nikt nie zrobi sprzętu, który nagle przeskoczy wszystkie propozycje konkurencji. Już w czasach gdy Kutaragi walczył o każdy aspekt PSX-a (przecież tam nawet zmieniły się pady – z płaskich desek w wygodne bryły, kto teraz wymyśli nowego pada?) było to zagranie va banque. Ryzykowne, szalone, z efektem trudnym do przewidzenia. Ale udało się, bo istniał jeszcze głód: w twórcach i w odbiorcach. Były marzenia, były cele i granice do przekroczenia. Teraz wszyscy jesteśmy najedzeni.
Wróć – przejedzeni. Gier powstaje tyle, że nawet zawodowi krytycy nie są w stanie za nimi nadążyć na tyle, by choćby pobieżnie ogarnąć sytuację. Pod naszym radarem każdego roku przechodzą dziesiątki gier, które by się nam spodobały. Jesteśmy zasypywani ogromnymi produkcjami, które po kilku miesiącach możemy kupić na przecenie co najmniej o połowę (o połowę). Wszystko jest dostępne na kliknięcie. Dowiadujemy się o nich nie z czytanych w zadumie i skupieniu, od deski do deski, magazynów, a z trailerów. Z wrażeń na YT osób, które nie wiedzą o czym mówią, albo akurat wiedzą – nie da się tego stwierdzić. Jedno zdanie na Twitterze i zdjęcia promek na Instagramie robią więcej szumu niż opinie kogoś kto faktycznie ma doświadczenie, warsztat i w ogóle grał w jakiś tytuł… Gry są rozdawane za darmo, wchodzą do bundli, są nam podsuwane z każdej strony. Jak w takich warunkach może pojawić się głód? A gdzie miejsce na coś nowego? Z nowym logo, line-upem, podejściem i reklamą? Z zupełnie rewolucyjną infrastrukturą? W czasach, w których można grać przez przeglądarkę w ostatnie Assassin’s Creed to abstrakcja.
Czuję się dobrze gdy jestem syty. Obecnej sytuacji bliżej jednak do przesycenia. Do nadprodukcji treści, która sprawia głównie cierpienie małym twórcom marzącym o swym wielkim hicie. Zapaść i reset branży się jednak nie zbliżają. Ta bańka nie pęknie. Granie jest zbyt dobre, zbyt świetne, zbyt ciekawe, by nagle ludzie stracili nim zainteresowanie, zawiedli się i zamknęli swe portfele. I to w dużej mierze dzięki PlayStation. Dzięki temu, że Sony je totalnie przewalutowało dając nam wszystko to czego nie dawały komputery, Nintendo i Sega. Znaleźli własną tożsamość.
***

Przeżyłem całe życie ze sprzętami Sony pod telewizorem (i w ręce). Mam bardzo wyraźne wspomnienia związane z odpakowywaniem kolejnych generacji PlayStation. Żadnej elektroniki nie rozkręcałem tak często jak pierwszych Dualshocków, PSX-a i PS2 (ustawianie lasera ogarniałem z zamkniętymi oczami). A potem przyszła era bardziej cyfrowa, mocniejsze sprzęty, z mniejszymi grami. I wciąż czułem w nich tę moc. Bo niby wszystko poszło megaprodukcje, w cynizm, w próbę wyrwania nam z rąk ostatnich banknotów, w cięcie gier na części i sprzedawanie ich po kawałeczku. Wszystko jest źle, ale ten szyld Sony wciąż robi wrażenie. W międzyczasie zmienił się praktycznie cały świat, a PlayStation wciąż jest pewniakiem. Nawet Nintendo potrafi zaliczać mocne wpadki i nie zawsze wiadomo czy ich „następna duża rzecz” będzie genialną wtopą czy sukcesem. A Sony co, by się nie działo zawsze ma kilka kół ratunkowych, które może rzucić w sytuacji zagrożenia.
Trudno uwierzyć, że to wszystko zaczęło się od małej szarej konsolki z wielkim otworem na płytę CD. Pierwszą z tak genialnymi grami dla starszych graczy – które były okraszone niesamowitą muzyką, którą mógł dostarczyć dopiero nowy nośnik danych. Po rewolucji jaką przeprowadził PSX, cała reszta to już „tylko” równomierny, łatwy do przewidzenia rozwój. Dorastać z szarakiem i 14 calowym telewizorem w pokoju to był wielki przywilej, wielka radość i wielka lekcja tego co mogą oferować gry.

Wszystkiego najlepszego szaraczku, mam nadzieję, że pamięć o tobie nadal odbija się echem w korytarzach szefów Sony. Echem na tyle wyraźnym, by w sytuacjach krytycznych wciąż potrafili podejmować odważne decyzje, skierowane przede wszystkim w kierunku graczy. Nawet w kolorowej wizji przyszłości złożonej z autonomicznych samochodów, sześciogodzinnego dnia pracy, zdrowej żywności, szczęśliwych zwierząt, czystego powietrza i chodników chciałbym co kilka lat przynosić do domu nowe pudełko z logo „PS”.

 

cascad