Hideo Kojima wygrał

Twórca, który dzieli publikę to wyjątkowa sytuacja w branży gier. A nie ma nikogo kto robi to mocniej niż Hideo Kojima. W ostatnich miesiącach, gdy pokazywał światu niezrozumiałe fragmenty Death Stranding można było się o nim wiele dowiedzieć. Na przykład, że nie potrafi robić gier, że co z niego za twórca, że bełkocze, że jest przereklamowany. Czytałem te wszystkie rzygowiny na social media z bardzo smutnym uśmieszkiem. Zawiedziony jak Stańczyk.

Wiadomym jest, że nikt nikogo nie zmusi do nauki o sztuce opowiadania historii, o reżyserii, o samych grach. A gdy się tych rzeczy nie rozumie w stopniu zaawansowanym i jest się całkowicie pewnym swych wypowiedzi to, całe swe zdezorientowanie można przelać na gościa, który wyróżnia się najmocniej. Na Hideo.

Ustalmy sobie pewien fakt: Metal Gear Solid jest genialne i przełomowe. To bez znaczenia jak wyszły Kojimie dalsze części cyklu (a wyszły), ile miał faktycznie wspólnego z Zone of the Enders i jaki miał wpływ na Boktai. Przy MGS postawił sobie pomnik, a seria rozwijała się w zupełnie nieoczywiste kierunki gameplayowo i fabularnie. Od intra, przez kolejne bossfighty, prezentację wspaniałych postaci i zdrady czynione przez radiokomunikator wewnątrz gry – pierwszy MGS jest skrojony idealnie. W każdej minucie.

I teraz, gdy wykorzystując swoją renomę (nie pozycję – renomę) Kojima został przewieziony po całym świecie na koszt Sony, otrzymał za darmo jeden z najlepszych silników obecnej generacji, oraz wsparcie finansowe, by założyć studio i zrobić grę AAA na kilkadziesiąt godzin najgłośniej słychać śmieszków. Zawiedzionych. Wolących sobie postrzelać w grach. Preferujących zbieranie elementów zbroi. Dziwne, że gdy ktoś daje nam coś zupełnie innego, trudnego do sklasyfikowania, trzeba się kłócić o to, czy to dobrze.

Gry nigdy nie pójdą w pełny arthouse. Ich tworzenie jest zbyt drogie i skomplikowane, by całkowicie porzucić marzenia o zarobieniu na nich na dom. Tym bardziej, powinno się podkreślać i doceniać wszystko co odmienne w strefie superprodukcji. Zwłaszcza gdy nawet tytuły indie zjadają własny ogon, idąc wciąż w tym samym kierunku.

Dlatego; po prostu dajcie spokój Kojimie i doceńcie go za to, że robi gry które się „wam” tak nie podobają. Skoro nikt inny takich nie robi – to w czym problem? Chyba, że jest jakiś zamiennik Metal Gear Solid, albo Death Stranding, który naprawia te wszystkie okropne błędy Japończyka. Chętnie się o takich tytułach czegoś dowiem. A fakt niedoceniania cyklu MGS to jeszcze inna kwestia. Rozwijana przez dekady historia, wybitna kreacja młodego i starego Ocelota, wielkie pojedynki snajperskie, sceny tortur, idea zagrożenia jakim są terroryści z wielkimi robotami mogącymi odpalać głowice nuklearne… Widocznie te rzeczy mogą się nie podobać, nie robić wrażenia.

W takim razie będę przez chwilę równie brutalny co każdy kto pisze „Srodżima”. Zapytam gdzie są teraz inni wielcy twórcy, którzy tworzyli w tych samych latach co Hideo. Gdzie jest ich Death Stranding? Gdzie ich wielomilionowy projekt? Gdzie nowa marka elektryzująca tłumy? Gdzie ich zdjęcia z Maddsem? (przepraszam, to o jedno pytanie za daleko). Bardzo przykro mi ich wyliczać, ale Romero sobie nie radzi ze stworzeniem dobrej gry od ponad dwudziestu lat. Mechner ostatni raz wykazał się w 2003, przy Prince of Persia: Sands of Time. Warren Spector zrobił Thiefa w 2004, potem próbował się z Myszką Miki… Nawet twarz bycia cool w poprzedniej generacji – Cliff Bleszynski, poniósł porażkę przy pierwszej okazji robienie nie-Gearsów. To samo z Jade Raymond: wyprodukowała Assassin’s Creed i Watch Dogs, potem przeszła do EA żeby nie zrobić z nimi nic i odejść. Twórcy indie to ludzie jednego tytułu. Wymieniać można długo. To przykra lista, a jeszcze bardziej przykre jest oczernianie Hideo dlatego, że wciąż potrafi robić to co chce. Raz za razem.

Piszę to przed zagraniem w Death Stranding. Nie wiem nawet czy gra mi się spodoba. Czuję tylko, że to wspaniałe, że w ogóle mogła powstać. „Gra o chodzeniu z paczkami po quasi-Islandii, z gigantyczną drabiną, mijając duchy i uciekając przed futurystycznymi patrolami” – nawet nie wiedziałem, że chcę to zobaczyć. Ale ktoś mi pokazał. Inni twórcy bawią się w odtwarzanie tego co już widzieliśmy, tego co już kiedyś mieliśmy. Czemu ich nie atakujemy? Bo „lubimy te piosenki, które już znamy”, serio?

Nie odbierajmy ludziom ich zasług, talentu i umiejętności. Wystarczy, że jest już zbyt dużo tych, którzy bezpodstawnie przypisują sobie te cechy.

 

cascad

autor grafiki tytułowej: Bartek Trzonek