River City Girls – recenzja

Seria River City, która na 8-bitowym Nintendo pozwoliła nam poznać wojowniczego Kunio była czystą rewelacją. Design, rozbudowanie, klimat, historia, humor – gry z Kunio miały wszystko. Z niewiadomych powodów marka ani nie przeskoczyła z hukiem na kolejne sprzęty, ani nie wybiła się poza Japonią. Na szczęście jednak, pamięć o niej wciąż jest przekazywana przez odpowiednie osoby. Teraz, dzięki studiu WayForward mamy możliwość poznać coś co może być nowym, pięknym początkiem tej licencji.
Ponad chodnikami

Czarne chmury wisiały nad River City od dawna. Technos (twórcy) zbankrutowało w 1996 i seria była licencjonowana przez powstałą wtedy firmę Million. Zaowocowało to tym, że Kunio niemal przepadł, topiąc się w sosie własnym. Udało mu się jednak jakoś przetrwać do momentu gdy w 2015 prawa do marek Technos przejęło Arc System Works. Teraz w końcu mamy pierwszy dobry znak tego ruchu. Mistrzowie bijatyk 2D oddelegowali do przywrócenia blasku River City specjalistów od dwuwymiarowych ślicznych gier akcji – WayForward. Nowy, amerykański developer znakomicie zaopiekował się licencją. Zresztą WF od zawsze znane jest z pięknego pixelartu, doskonałego rozumienia japońskiej szkoły projektowania i jej pryncypiów. W rezultacie, dzięki ich odwadze i talentowi River City Girls na nowo rozpala przygaszone serca fanów Kunia. Choć tak naprawdę, w tej części to on, wraz z Rikim, muszą zostać uratowani przez swoje dziewczyny. Jak łatwo się jednak domyślić charakter tych nastolatek jest tak bojowy, że nawet najbardziej napakowany typ musi się dwa razy zastanowić nim puści w ich kierunku krzywe spojrzenie.

Uderzenie kolorów, pięknych dużych postaci i detali zalewających ekran od razu pokazują, że River City Girls robili specjaliści w swoim fachu. Natężenie szczegółów jest tak duże, że potrzeba kilku chwil, by się do niego przyzwyczaić. O ile typy przeciwników się powtarzają (jak to w chodzonych bijatykach), tak w przypadku projektów lokacji nie ma mowy o jakimkolwiek recyklingu assetów. Ta gra to po prostu ekstrawaganza drobnych smaczków, które atakują nas z tła, z dialogów, a nawet z ruchów postaci. Połączono tu zupełnie przewietrzenie River City z zaczepianiem klasyków w mniej lub bardziej oczywisty sposób. Bo to, że przeciwnik przypominający krzyżówkę Duke Nukem z Arnoldem Shwarzeneggerem mówi dosłownie jak Arni z pierwszych filmów jest nie tylko przekomiczne, ale i przewspaniałe. Zresztą, wśród oponentów na których trafimy trudno nie doszukać się podobieństw choćby do Mario czy Księżniczki Peach. A w pewnym momencie spotykamy nawet samego Abobo… Mniej i bardziej czytelnych nawiązań jest tu sporo (niektóre nawet mogą okazać się nadinterpretacją). Gdy w rytm ślicznej piosenki, przywołującej na myśl najlepsze kompozycje z The World is Ends Without You, na środku ulicy wykonuję Lightning Kick smarkatą, dużo bardziej bezczelną i krnąbrną wersją Chun-li to ręce same składają się do oklasków. I to wcale nie jest tanie jechanie na czyiś sympatiach, wspomnieniach, nostalgii. Zrobienie w 2019 postaci, która składa hołd klasyce po prostu adaptując jeden z najsłynniejszych ruchów w historii gier jest szczere i piękne.

Zobacz co się dzieje na podwórku

River City Girls nie są jeszcze gotowe na to, by same wkroczyć do ligi największych klasyków. WayForward bez wstydu (wstyd i skromność byłyby tu nie na miejscu) pokazuje nie tylko, że ktoś jeszcze pamięta o różnicy między intertekstualnością, a kopiowaniem, ale też to, że umiejętnymi follow-upami można zbudować wspaniałe przeżycia w pozornie niedużej grze. Nie żeby mi się łza w oku zakręciła, ale jestem wdzięczny za chwile, w których np. mogę kilkoma kopniakami zdezelować pikselowy samochód. Piękna oprawa jest idealnie zgrana z nieustającą akcją. Feedback jaki daje każdy cios, każdy ruch, każdy combos przykrywają sobą elementy powtarzalności. Na szczęście zarówno „waga” naszych ruchów jak i wszelkie menusy, dialogi, grafiki, oraz oczywiście bossowie są stworzeni tak, by dawać nam maksimum frajdy. Dialogi mają w sobie rodrigezowy ślad, służąc za autoparodię szkieletu z jakiego zbudowane są gry akcji. Kyoko i Misato, czyli tytułowe dziewczyny wciąż dowiadują się, że ich chłopcy są w innym zamku i wciąż dostają nowe zlecenia od postaci, które średnio je obchodzą.

Dojo za śmietnikiem

Dzięki River City Girls odzyskałem wiarę w to, że zarówno seria może wrócić na szczyt, jak i to, że nowe chodzone bijatyki potrafią jeszcze zaskoczyć. To kompletne odświeżenie River City zasługujące na kolejne części. Zwłaszcza takie, które jeszcze mocniej uwydatnią elementy RPG, dadzą nam jeszcze większe miasto i może wezmą coś z The Friends of Ringo Ishikawa, wplatając w to wszystko trochę refleksji i okruchów życia.

Gra ma w zasadzie tylko dwie wady. Pierwsza to brak trybu online – grać ze znajomym możemy tylko zapraszając go do siebie, do domu. Druga polega na zbyt mocnym obłożeniu przycisku ciosu pięścią. Uderzamy nim, podnosimy przedmioty, podnosimy przeciwników i zatwierdzamy przechodzenie na kolejną planszę. W czas większej rozróby, zwłaszcza przy krawędzi ekranu, co jakiś czas może to spowodować wykonanie niechcianej akcji. Poza tymi drobnostkami przygoda Kyoko i Misato to jednak ciepły, pyszny pączuszek. Udało się pokazać, że chodzone bijatyki da się skutecznie odświeżyć i wcale nie trzeba używać do tego systemu polegającego na zbieraniu przedmiotów, wychodzeniu na misje czy też na losowym tworzeniu korytarzy. Gra jest śliczna, wciągająca i ma świetne tempo. Kluczem do jej sukcesu są jednak barwne postaci i wybitne dobre przełożenie systemu walki na odczucia jakie mamy podczas grania. Każdy combos „siedzi” tak jak powinien, podobnie jak odgłosy walki, animacje, poruszanie się po menusach, dosłownie wszystko. River City Girls to tytuł, który zasługuje na to, by go polecać i o nim mówić. Nic tylko grać.

 

Ocena: 5/7

O systemie oceniania

Podsumowanie: WayForward stworzyło bardzo dobre chodzone mordobicie, śliczne, dopracowane, udanie rozwijające klasyczne motywy i otwarte na nowych graczy.

 

cascad