Mój przyjaciel Ringo Ishikawa

Większość masowej rozrywki jest wycelowana w mężczyzn. Przemysł rozrywkowy prześciga się na tworzenie kolejnych bohaterów, którzy stają się wzorem dla chłopców z całego świata. Tacy twardziele (najlepiej zakochani), biorący udział w strzelaninach i bijatykach przeważnie zaledwie ocierają się o sedno sprawy. Tworząc uniwersalne produkty trudno uciec od stereotypów, czasem się to jednak udaje – The Friends of Ringo Ishikawa to gra trzymająca schematy na smyczy. Opowiada ona nie tylko o grupce walecznych chłopaków z małego japońskiego miasta (czyt. najlepszy setting ever), ale i o męstwie.

Męstwo jako pojęcie od dawna rozmywa się w popkulturze i języku codziennym. Męski mężczyzna jest przedstawiany jako taki, który się napina, wydaje polecenia, jest stanowczy, dosadny, zaznacza terytorium. Pojęcie to jest błędnie uznawane za synonim do alpha male. Męstwo odnosi się jednak do innych rzeczy, a raczej do skupienia w sobie kilku cech – uczciwości, zdolności do obrony innych i odwagi, by to robić (tylko bez peleryn i sztandarów w tle). Do tej pory monopol na ten temat miała seria Yakuza ze swoją plejadą niesamowitych postaci, ale w poszukiwaniu cyfrowego męstwa warto też sięgnąć po The Friends of Ringo Ishikawa. Zgodnie z tytułem, gra opowiada o Ringo, w którego się wcielamy, i jego przyjaciołach. Ta piątka ananasów cudem nie została wyrzucona ze szkoły. Rada pedagogiczna chce się ich pozbyć, przepychając ich przez ostatni semestr liceum. Wychowawca na samym początku gry prosi nas, więc byśmy stwarzali pozory zaangażowania, rzadziej wpadali w tarapaty i chociaż trochę chodzili na zajęcia, a ukończymy ten stopień edukacji. Dlatego tuż po wyjściu z jego gabinetu… otwiera się przed nami cały świat gry, całkowicie pozbawiony mapy i znacznika questów. Od tej chwili nic nie będzie prowadzić nas za rękę. Jako gracz zakochany w cyfrowych suburbiach, historiach o dorastaniu i potężnej dozie motywu przemijania zagarnąłem to wszystko całym sobą.

Trailer najlepiej pokazuje z jaką grą mamy do czynienia.

The Friends of Ringo Ishikawa to produkcja potężnie inspirowania cyklem River City, oraz jego centralną postacią Kunio Kunem. Kunio powinien być znany każdemu kto bawił się 8-bitowymi konsolami, bo to jeden z najwybitniejszych bohaterów tego okresu. Fenomen Kunia polegał na tym, że miał obok siebie grupę przyjaciół, wraz z którymi występował w bijatykach i grach sportowych skupiających się wokół wielu dyscyplin (ich piłka nożna, hokej, dwa ognie i koszykówka to najlepsze gry sportowe generacji). Niestety wydawca przegapił swoją szansę na budowę potężnej marki z ekipy lubiących okładać się po twarzach chłopaków, i teraz seria Kunio Kun to tylko egzotyczna ciekawostka. Do dziś nie otrzymaliśmy żadnej w pełni trójwymiarowej gry z Kuniem, w której możemy poznać jego dramatyczne losy, stoczyć walkę o tytuł króla ulicy, wypić sake na ławce i zjeść ramen w lokalnej restauracji. Lukę po tego typu przygodzie zapełniły dopiero… Shenmue i wspomniana wcześniej Yakuza. A teraz?

Teraz możemy wrócić do szkolnej zadymy w produkcji pewnego… Rosjanina, dla którego niemal cały pixel art wykonał jego ojciec. Nauczył się on tworzyć postaci z pojedynczych kwadratów, by wesprzeć syna, który długo szukał jakiegokolwiek artysty zdolnego zaangażować się w jego grę. Lepszego dopełnienia „idei” męstwa trudno się doszukać. To coś co przenika FoRI na wskroś.
Gra chwyta za serce już swoim wyglądem i muzyką. Zarówno odgłosy uderzeń jak i melodie przygrywające w tle (to niesamowite, że autor znalazł je w darmowych repozytoriach) tworzą scenę, a raczej świat, w którym trudno się nie zatopić od pierwszych sekund. To mieszanka staroszkolnej chodzonej bijatyki, Persony i bardzo popularnego w japońskich komiksach deliquent genre, czyli gatunku przestawiającego losy szkolnych chuliganów, którzy są zbyt cool, by oglądać się na wybuchy za ich plecami. The Friends of Ringo Ishikawa kręci się dookoła mechaniki upływającego czasu, który bez przerwy znika nam w górnym rogu ekranu, odliczając dni do dramatycznego finału (muszę napisać o nim osobny tekst jak już go przetrawię). Każdy dzień możemy spędzić jak tylko chcemy – wyznaczając sobie jakiś cel, lub nie robiąc sobie z tej presji zupełnie nic. FoRI to tytuł, w którym mamy osobny przycisk od tego, by chodzić – a raczej bujać się – z rękami w kieszeni. To tytuł z osobnym przyciskiem do zapalania papierosa, a także z osobnym do kucania, choćby pod sklepem. Wszystkie te rzeczy nie służą niczemu innemu jak tylko zwolnieniu akcji, pomyśleniu, skupieniu gracza na jego historii… o ile tylko wygramy ze swoimi przyzwyczajeniami z innych produkcji, które wymuszają w nas stałą produktywność, nabijanie surowców, minmaksowanie itd. Ringo może po prostu wyjść na balkon, uwiesić się na nim z fajką w gębie i patrzeć jak wieczór zmienia się w noc. Albo w przerwie między lekcjami wyskoczyć na dach, pograć z kumplem z ping ponga, po czym zejść razem do łazienki, na ostatniego dymka przed dzwonkiem. Jeżeli tylko to poczujemy to, będziemy sami budować takie sceny i naturalnie rozwijać (choćby w wyobraźni, bez wyraźnego odzewu ze strony samych algorytmów) swe relacje z przyjaciółmi.

Realia małego miasta są bezlitosne. Przeważnie nie ma w nim kompletnie co robić, a podchodząc pod dom przyjaciela często okazuje się, że gdzieś wyszedł. Bar otwiera się dopiero o osiemnastej. Na karnet na siłownię brakuje nam pieniędzy. W sklepach wszystko jest drogie… pozostaje tylko obijać się po ulicach, lub pójść na skraj miasta i przysiąść na ławce z fajką w ustach. Ringo może być także bardzo oczytanym jegomościem, gdy wyślemy go na wystarczająco długo do biblioteki – niejedna lektura (której ukończenie zabiera przecież sporo czasu) jest jednak przez niego komentowana w stylu „to była książka o niczym”. Ringo ma kręgosłup moralny i jest bohaterem odrzucającym propozycje jakie daje mu świat. Można wyczuć, że jest z nim wyraźnie pokłócony, albo całkowicie pogodzony – co samo w sobie stanowi szalenie ciekawy temat do rozmyślań w ramach bohatera gry o okładaniu się po gębach. Nie podobają mu się opcje jakie życie daje mu do wyboru, ale nie ubolewa też nad tym, że jest zmarnowanym talentem. Trenerzy wciąż mu powtarzają jakim był dobrym zawodnikiem, ale on nie ma zamiaru wracać do drużyny. Nauczyciele ubolewają nad tym, że nie pójdzie na uniwersytet, ale on sobie z tego nic nie robi. Szefowie innych małoletnich gangów chcą z nim współpracować, ale on woli pilnować swoich kumpli. Jego motywacje nie są jasne, ale dialogi są napisane życiowo, świetnie, przyziemnie. Autor co rusz pokazuje nam kompleksy i problemy innych postaci, które często odrzucają pomoc Ringo… i nasz bohater to szanuje nie wtrącając się w ich sprawy. Co jakiś czas przechodzi jednak do działania. Chwyta się wtedy spraw, które mógłby odpuścić – potem czyny, które wyglądały na najmądrzejsze, najbardziej słuszne, prowadzą do najgorszego końca. Niektórzy twierdzą, że szacunek budzi nie to co przyjmujemy, ale to czego odmawiamy – ta gra aż bije tym przekazem. Ringo z pewnych powodów, znanych tylko sobie, odrzuca wygodne życie na piedestale, poklask, pozycję. Czujemy jednak, że niczego mu to nie ujmuje, bardzo trudno o takie postaci w grach. Bardzo trudno uzyskać uczucie, że sterowany przez nas pikselowy chłopek ma starą duszę – tu się to udało.

The Friends of Ringo Ishikawa to nieskomplikowana bijatyka z bardzo prostym systemem levelowania. Gra, której otwarty świat to zaledwie kilka lokacji i niewiele więcej budynków. Autor nawet nie silił się na to, byśmy czerpali niesamowitą rozrywkę z samego walczenia czy zwiedzania, tylko z odkrywania tego co na nas może czekać za każdym rogiem. Bez tutoriali, czy strzałek, ale też bez tajemnych kodów, szyfrów i puzzli składanych przez ćpających lore ludzi z całego świata. Doświadczenie FoRI było niesamowicie odświeżające kiedy już zrozumiałem, że nie muszę wszystkiego odkryć i zobaczyć w tej grze, i że nie muszę każdego dnia w niej dokonywać czegoś wielkiego. Wciąż mam w głowie wiele domysłów co do tego ile jeszcze rzeczy nie odkryłem, ile wątków się przede mną zamknęło, ile ważnych scen mogłem przegapić. I nawet jeżeli przechodząc zobaczyłem większość z nich to nie mam zamiaru tego wyszukiwać w sieci – zamiast tego chętnie kiedyś wrócę do tej gry, i spróbuję być w niej nieco innym Ringo.
Po skończeniu całej historii i uzyskaniu odpowiedniej perspektywy widzę wyraźnie jak skutecznie posługuje się ona niedomówieniami. Grając czułem, że idąc w kierunku siłowni, jakaś istotna scenka może być do odkrycia na polach po drugiej stronie miasta. Wciąż nie wiem czy odpowiednie odżywianie podniosło statystyki bohatera, nie wiem czy dało się zakończyć pewne wątki, które pozostały otwarte, nie wiem co mi dało przeczytanie wszystkich książek… Autor odrzuca jakiekolwiek wskazówki i podsumowania, decydując się na to, że to od zaangażowania gracza zależeć będzie ile zabawy przyniesie mu gra. The Friends of Ringo Ishikawa jest jednak czymś w co warto zainwestować. Bo gdy inne tytuły upierają się na ukazanie wielkiej misji bohatera i wyznaczenia przed nim jakiegoś celu, tu dostajemy przekaz zupełnie odwrotny. Może życie faktycznie nie ma żadnego większego sensu i nie trzeba w nim dążyć do niczego innego poza byciem dobrym człowiekiem tu i teraz? Egzystencjalizm The Friends of Ringo Ishikawa uderza z niezwykłą siłą, co w zestawieniu z cudownym klimatem, wybitnymi dialogami i wieloma genialnymi smaczkami oznacza, że to jedna z najważniejszych premier ostatnich lat*. Myślę, że będzie wielką stratą jeżeli nie spróbujecie jej poznać.

 

*Yeo (ksywka developera) na tyle dobrze wyczuł klimat i realia, że nie tylko przebił się ze swą produkcją do najlepiej sprzedających się tytułów na Switchu, ale i jest chwalony przez japońskich recenzentów za to jak świetnie uchwycił realia ich kraju. Gra choć zdobywa teraz popularność na platformie Nintendo to ukazała się jeszcze w 2018 na Steamie.

 

cascad