Resident Evil 2 – Recenzja

Mimo, że to nie Resident Evil 2 wprowadził mnie w serię i sięgnąłem po niego zdecydowanie za późno, podobnie jak wielu graczy mam wiele sentymentu do tego tytułu. Mój pierwszy, wtedy mocno ograniczony do poziomu oglądającego, kontakt z grą miał miejsce u znajomego. Mieszkał w sporym, jak na moją ówczesną percepcję, domu. W oddalonej od zgiełku miasta dzielnicy. Gdy nasi rodzice siedzieli na dole w salonie, my na piętrze zapuszczaliśmy sobie gry na jego świeżo co kupionym szaraku. Widząc Resident Evil 2 w akcji, doznawałem nieco meta-growego uczucia. Uczucia, że ten dom, w którym siedzieliśmy, stawał się częścią gry i że w piwnicy na pewno czai się zombie. Potem zestrachany, pod pretekstem szukania jedzenia, uciekłem na parter siedzieć z rodzicami i słuchać o problemach dorosłości.

Nostalgia wpisana w kod

Wybaczcie ten przydługi wstęp, ale wydaje mi się, że to takie młodzieńcze wspomnienia właśnie, wykraczające po za samą grę, stanowią o sile nostalgii. Nostalgii, która czyni tytuły, z którymi obcowaliśmy w przeszłości czymś więcej niż tylko rewelacyjną grą. Stanowi cześć głębszych, bardziej złożonych przeżyć. To coś więcej niż satysfakcja z pokonania bossa, czy wygrania meczu w battle royale. Podobnie jest z muzyką towarzysząca nam w momentach radości, smutku czy miłości. Gra staje się czymś na wzór dawnego przyjaciela z którym dzielimy wspomnienia beztroskiej zabawy.

Nostalgia jest trochę jak narkotyk. Potrafi nas skłonić byśmy sięgali po nowe rzeczy w nadziei na odtworzenie tego uczucia, które mamy gdzieś w głowie. Nic dziwnego, że wydawcy gier tak chętnie próbują na nostalgii żerować. Można oczywiście dyskutować, czy jest to faktycznie żerowanie, skoro o wiele remake’ów gracze sami się upominają. Tytuły z lat młodości, na których czuć ząb czasu, mogą nie dawać już tych samych efektów. I tu wjeżdża pomysł, że jak uwspółcześnimy wykonanie i pewne mechaniki, gracz znów będzie mógł poczuć się grając w dany tytuł jak za dawnych lat.

Na styku czasów

Podstawowym pytaniem w przypadku remake’u Resident Evil 2 jest to, czy się udało? Wszak jest to przełożenie gry z wczesnych lat serii na współczesność. A ta współczesność Residenta wykuwała się w wielu kompletnie skrajnych odsłonach. Nie jest to tak proste równanie, jak w przypadku odświeżania pierwszej części. Tam zachowano główny schemat i na jego bazie nadbudowywano usprawnienia. Resident Evil 2 musiał się zmierzyć nie tylko z historią, ale i z współczesnością jako taką. A ta bywa równie bezlitosna, co oczekiwania fanów.

Jak już wszyscy wiedzą, lub mieli okazję się przekonać – remake wyszedł z tej nierównej walki zwycięsko. Nie tylko biorąc wszystko co najlepsze z tego co przyszło po dwójce. Również przez przywrócenie duszy i sensu pojęciu survival horroru. Coś z czym bez powodzenia zmagał się Mikami w Evil Within. I co zostało zgubione w grach powstałych na fali fascynacji P.T.. Capcom zbudował wehikuł czasu do 1998, wyciągając markę z marazmu i niezdecydowania w jakim tkwiła. I choć nie wszystko jest tak słodkie jakbym chciał, to skupmy się najpierw na tym co wyszło.

Się świeci, się błyszczy

Zdecydowanie jedną z największych sił remake’u jest aspekt techniczny. Silnik stworzony przez Capcom, błyszczy tu jeszcze bardziej niż w siódemce. Oświetlenie i tekstury przywodzą na myśl prerenderowane tła ze wspomnianego remake’u jedynki na GameCube’a. Porównanie to przyszło mi zresztą do głowy nie bez powodu, bo poziom interakcji z otoczeniem jest podobny.  Wszystko jest statyczne i praktycznie pancerne. Ale też bardziej zaawansowana fizyka otoczenia zabiłaby płynność rozgrywki, która nawet na bazowym PS4 wypada zadziwiająco dobrze.      

Zresztą efekty świetlne, ogień czy odbicia światła na powierzchniach (którym czasem zdarza się glitchować) wypadają tak dobrze i tworzą tak sugestywną atmosferę, że można żyć bez bardziej interaktywnego otoczenia. Podobnie modele postaci i ich animacja to dowód, że Capcom dalej jest w czołówce. Co prawda można narzekać, że Leon i Clarie, nie przypominają siebie z poprzednich gier. Niemniej są zrobieni tak dobrze i przekonująco, że po chwili przestaje mieć to jakiekolwiek znaczenie.

Walka o przetrwanie

Najpiękniejsza nawet grafika, jednak nic nie znaczy, gdy sama gra nie sprawia frajdy. I tu były też największe obawy. Czy ekipa z Capcom będzie w stanie przenieść ducha oryginalnej gry na nowe mechaniki i sposób rozgrywki. Powiem szczerze miałem jeszcze trochę wątpliwości po ograniu dema, ale szybko rozwiały się w pełnej wersji. Resident Evil 2 wyśmienicie wprost łączy akcję z horrorem i ciągłe poczucie zagrożenia z zaciętą walką do ostatniego naboju. Przynajmniej gdy gra się na najwyższym poziomie trudności.

Gra na „Normal” nie jest zresztą jakoś przesadnie łatwa. Wachlarz ruchów został mocno przebudowany, by zamiast eksterminacji w stylu Johna Woo, dać poczucie faktycznej walki z przeciwnościami losu. Brak szybkiego dobijania leżących przeciwników. Granaty i zużywające się noże, jako jedyna forma obrony w trakcie bezpośredniej napaści. Przeciwnicy wpadający przez niezabezpieczone okna. Bywa nerwowo. Ale to drobne zmiany w zasobach, ograniczenie możliwości zapisu gry i pojemności naszego inwentarza powodują, że na poziomie „Hardcore” to zupełnie inne przeżycie. I właśnie ten tryb polecam, bo przywraca uczycie grania w survival horror jak mało co (a przy tym nie jest bezsensownie przegięty jak Akumu z Evil Within).

Nawet będąc uzbrojonym we wszystko co gra ma do zaoferowania, nie można mieć poczucia komfortu. Bardzo łatwo roztrwonić zapasy i zostać z niczym na kolejne starcia. Pod koniec gry w oryginale, dzięki ciągłemu oszczędzaniu czego się da, mogłem sobie pozwolić na tryb Rambo. Tutaj nie zaznałem tego komfortu, bo każda walka z bossem, to zazwyczaj poważna redukcja amunicji i medykamentów. Wymusza to planowanie każdego starcia i szukania zasobów gdzie się tylko da. A te w przeciwieństwie do gier, nomen omen, survivalowych, są ograniczone i się nie odnawiają.

Człowieczeństwo w mieście umarłych

Wrażenie oblężonej, podupadającej twierdzy, jaką stał się komisariat w Raccoon City i przytłaczająca wprost dysproporcja względem naszych możliwości, a zagrożenia jakiemu mamy stawić czoło sprawiają, że Resident Evil 2 znacznie sprawniej przywraca serii człowieczeństwo, niż próbowała to robić siódemka. Podobnie jak oryginał z PSXa nadbudowywał zupełnie nowe warstwy ludzkich emocji, odrywając grę od schematów taniego horroru jakim operowało RE1. Tak i tutaj powracamy do ludzkiego wymiaru całego horroru. I nie chodzi tu już tylko o poziom czysto gameplay’owy.

Oczywiście zdarzają się tutaj totalne nietrafione momenty jak nieszczęsna rozmowa Leona z Claire przez płot. Niemniej większość tego co przedstawiono w scenariuszu wypada zadziwiająco dobrze i bez tonięcia w pokładach sera. Jedyny raz kiedy byłem równie mocno zaangażowany w losy bohaterów RE był finał piątki. Moment gdy partnerstwo między Chrisem, a Shevą stało się czymś więcej niż służbowym obowiązkiem. Ten ludzki wymiar pojawia się nie tylko w kwestii postaci pierwszoplanowych. Zarówno porucznik Marvin jak i sprzedawca broni Robert Kendo, są kreśleni dużo ciekawszą kreską, niż wcześniej.

Coś tam buczy, coś nie styka

Resident Evil 2 w trakcie swojej kampanii naprawdę potrafi oczarować. Choć dla mnie, by ten czar w pełni zadziałał, potrzebne było DLC z pakietem oryginalnej muzyki. O ile nowa nie jest zła, tak jej użycie jest już dla mnie dziwne. Problem podobny co w MGSV – jest za cicha i za mało wyraźna. Do tego brak muzyki w niektórych pokojach zapisu był co najmniej dziwny i wybijający z gry. Trochę nie rozumiem tego zabiegu. Ledwo słyszalny ambient, nawet dobry, to nie to samo, co klasyki wyryte w mózg. Zdecydowanie lepiej by było przygotować jakieś nowe aranżacje, czy remiksy tego co już znamy i to w bardziej wyraźnej formie. Na szczęście jest na to rozwiązanie, choć szkoda, że wymaga wydawania dodatkowych złotówek.

Cały czar kampanii niestety nieco traci na mocy, gdy przejdziemy do zawartości dodatkowej. Z jednej strony misje Hunka i Tofu (oraz późniejszy Ghost Survivor), to dodatek w stylu oryginalnego trybu i trudno mieć pretensje. Jednak uczenie się jak sprawnie wykonywać slalomy między przeciwnikami na czas, nie należy do moich ulubionych zajęć w tej grze. Wolałbym coś bardziej nastawionego na walkę i punkty w obrębie mniejszych sekcji. Nie wspominając już o trybie Mercenaries. I wiem, że nie było by to to samo, z racji zmienionego systemu walki (brak dobijania, trudniejsze head shoty), ale popłakać nad brakiem najlepszego trybu bonusowego zawsze można.

Lata oczekiwań i nadziei, podsycone w czasach Gamecube’a, w końcu się zmaterializowały. Czekaliśmy długo, ale warto było bo Capcom dawno nie był w tak świetnej formie. Nie tylko sprostał oczekiwaniom fanów (można się oczywiście kłócić o pewne zmiany i braki), ale i ostatecznie znalazł kierunek, którego seria tak długo potrzebowała. Łącząc stare z nowym, wspomnienia z marzeniami i całą skomplikowaną historię i dziedzictwo serii. Jeśli tak ma wyglądać odgrzewany kotlet od Capcomu, to poproszę kolejny.

shadovski

5/7
O systemie oceniania

Podsumowanie: Resident Evil 2 to świetny remake – kampania stanowi esencję tego za co pokochaliśmy te serię, niestety gorzej z trybami bonusowymi, które nie każdemu się spodobają.