Najlepsze gry 2018 – wielka gala Lavocado

Chyba nie myśleliście, że rok temu odbyła się pierwsza i ostatnia wielka gala Lavocado. Przyznawanie tych prestiżowych nagród to jeden z mechanizmów napędzających całą branżę. W zimowe dni, pełne marzeń o śniegu, można zapomnieć o pociągach hype’u, które przez cały rok jeździły z prędkością pendolino (to zdanie powstało tylko dlatego, że uwielbiam wyraz „pendolino”) i ze spokojem nagrodzić tych, którym się to należy. Tym bardziej, że kategorii przybyło. Enjoy:

Największa przygoda: Red Dead Redemption 2

Rockstar stworzył nie tylko przepiękny symulator kowboja, ale i dał nam rodzinę, którą następnie przez wiele godzin starannie rozdzierał na strzępy. RDR2 nie jest największą przygodą roku tylko ze względu na swą niesamowitą skalę – decydujące było to ile wzlotów i upadków zobaczyliśmy stąpając po drodze do wielkiego finału tego bandyckiego dramatu. Żyjący świat, uruchamiający kolejne zdarzenia i dialogi w niedorzecznie naturalny sposób, tylko w tym pomagał. Każdy kto grał może opowiadać godzinami o tym co ujrzał na swoim Dzikim Zachodzie. Wybitna rzecz, a także żywy pomnik cyfrowej przyrody. Ameryka stojąca u progu nowej epoki chwytała mnie za serce niemal bez przerwy.

Najlepsza fabuła: 428: Shibuya Scramble

Struktura historii w 428: Shibuya Scramble wydaje się tak prosta, że trudno uwierzyć, że nie spotykamy jej w innych grach. Dzięki przełączaniu się pomiędzy pięcioma postaciami poznajemy intrygę porwania młodej dziewczyny z różnych perspektyw, co chwila dochodząc do punktu czyjejś śmierci… gra pozwala nam wtedy wrócić do innego momentu i bohatera, by poprowadzić jego historię tak, by przy okazji uratować inną osobę, której przecież nie ma prawa znać. Ta scenariuszowa karuzela kręci się z coraz większą prędkością, unikając jednak frustracji, zapętlania się bez końca i wciąż nagradzając gracza, bez względu na to jakiego wyboru dokonał. Fantastyczne doświadczenie.

Największy sukces Spider-Man

Spider-Man osiągnął status najszybciej sprzedającej się gry Sony. Brawo, ale jeszcze większe oklaski należą się za to, że ta gra w ogóle się udała. Przed premierą nie było pokazu, który by mi się spodobał, miałem wątpliwości praktycznie do wszystkiego (zapewne przez gry z Pajęczakiem, które produkowano w ostatnich latach)… a gdy zacząłem grać wszystko się odmieniło. Śmiganie po mieście, projekt Manhattanu, kreacja postaci, budowa misji – to naprawdę świetnie przygotowany tytuł AAA, w którym praktycznie wszystko się zgrało. Przy okazji to gra o Spider-Manie, która uchwyciła wszystko co najlepsze w tej postaci. Kudosy.

Gra zbyt piękna: Tetris Effect

Ile pamiętnych chwil, przeżyć i poruszających scen można zawrzeć na ekranie, na którym kontrolujemy spadające klocki? Jak widać nieskończenie dużo. W kategorii ezoterycznych przeżyć o palmę pierwszeństwa zawsze walczy cały wagon gier indie (patrzę na ciebie, Gris), ale niewiele mogę poradzić na to, że po Journey żaden artyzm rzucony prosto w twarz już na mnie nie działa. Za to powoli odkrywany geniusz, narastający z czasem, oprawiony w wybitny gameplay to już coś zupełnie innego. Tetris Effect zaskoczył jak nic innego w tym roku. Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli gatunku „przeżyj to sam”.

Gra bardzo potrzebna: 428: Shibuya Scramble

Nie będę się powtarzać, bo 428: Shibuya Scramble jest także w top 5 gier roku Lavocado. Napiszę tylko, że jestem szczęśliwy widząc coś tak dobrego i tak innego w powszechnej (amerykańskiej i europejskiej) dystrybucji. Jeżeli ktoś na myśl o visual novel ma w głowie tylko mangowe zboczone rysunki to przy tej grze będzie mógł zmienić swoje zdanie o gatunku. Dzięki zdjęciom aktorów i prawdziwych miejsc, jest to produkcja tak przystępna jak tylko może być „cyfrowa książka”.

Techniczny debeściak: God of War

Moja relacja z God of War jest skomplikowana. Nie umiem się zdecydować w kwestii tego jak bardzo lubię i nie lubię tej gry, ale tego jak wygląda i się prezentuje nikt jej nie zabierze. Takiego mroźnego teatru przemocy się nie spodziewałem. Umieszczenie kamery nad ramieniem Kratosa i poprowadzenie całej gry na jednym ujęciu pokazały techniczny kunszt, z którym nic w tym roku nie może się równać. Nawet programistyczny cud jakim jest RDR2 musi odpuścić. A starcia Ducha Sparty z Baldurem? Czysta moc.

Największy powrót: Monster Hunter World

Biorąc pod uwagę główne części serii, Monster Hunter: World to pierwsza od dziewięciu lat część, która wyszła na konsole stacjonarne (Monster Hunter: Tri z 2009 wyszedł na Wii, więc i tak na najsłabszy technicznie sprzęt). I jej powrót do macierzy należy uznać za jedno wielkie zwycięstwo. Wygląd tej gry, to jak się rusza, co oferuje i jak bardzo się udała należy pokazywać każdemu studiu, które ma zamiar przywrócić jakąś wielką markę do panteonu gier wideo. Wybitna robota, zrobiona praktycznie bez wad.

Najlepszy multiplayer: Earth Defense Force 5

Obecnie masa gier polega na swym komponencie multi, ale żadna nie potrafi tak skutecznie połączyć kooperacji z dobieraniem w lobby nieznajomych sobie graczy. EDF jest serią o banalnych założeniach: „jesteśmy żołnierzami i musimy strzelać do wszystkiego co nie jest żołnierzami”, dlatego nie ważne na kogo trafimy online: Włocha, Szweda, Hindusa czy Koreańczyka; zawsze będziemy zdolni do skutecznej, generującej tonę frajdy współpracy. Dzięki swej przystępności Earth Defense Force 5 wygrywa z tytułami, w których wszystko wydaje się większe i ładniejsze. Poza tym to jedna z niewielu strzelanin, które wciąż pozwalają się przechodzić na podzielonym ekranie. Jest to nie do przecenienia.

Nagroda za zdjęcia: RDR2

Red Dead Redemption 2 to gra, w której photo mode jest włączony przez cały czas. Nie mam pojęcia ile siedziano nad projektowaniem tej mapy, ale dosłownie wszystkie skały, kamienie i drzewa wydają się być tak rozplanowane, by wyglądać jak najpiękniej z dosłownie każdej perspektywy. Dodajmy do tego niezliczone momenty, w których promienie słońca przedzierają się przez drzewa, kiedy mgła zaczyna kraść świat na naszych oczach, kiedy nocne gwiazdy układają się w błyszczącą drogę mleczną. Nie ma gry, która choć trochę zbliża się do poziomu piękna przyrody z RDR2.

Niewykorzystany potencjał: Pokemon Let’s Go Evee, Let’s Go Pikach

Nintendo dobrze wiedziało, że wszystko z logo Pokemon sprzeda się jak dzikie na Switchu, wiedziało też, że nawet bardzo uproszczona wersja gry zadowoli fanów – i faktycznie tak jest. Urok jakim biją odsłony Let’s Go jest niewyobrażalny, ale gdy mocniej się nad nim pochylimy to naprawdę chciałoby się czegoś więcej niż karmienia Pokemonów cukierkami, by stały się silniejsze… Oczywiście to tylko poligon doświadczalny przed „prawdziwymi” Poksami dla Switcha, mający pokazać grę nowemu pokoleniu graczy, jednak potencjał wydawał się o wiele większy.

Najbardziej przegapiona gra: Dragon Quest XI

To co udało się Monster Hunter World nie udało się Dragon Quest XI. Zachodni gracze z radością ruszyli do łapania potworów, ale na epickie, sztandarowe RPG z Japonii już zabrakło im chęci. Nie tylko o Dragon Quest XI nie rozmawia się w gronach eksperckich w kategorii gry roku (szczerze: słusznie), ale i mało kto ją zauważył, m.in. przez wrześniową premierę. Koloryt, klimat wielkiej przygody i legendarna marka niestety nie zdołały się u nas przebić. Choć spośród wszystkich odsłon serii to DQXI miał największą szansę, by pokazać wielkość Dragon Questa w Stanach i Europie, akcja zakończyła się niepowodzeniem. Może trzeba było porzucić to „XI” w tytule? Może przesunąć wydanie na początek 2019? Może promocja była za słaba?

Największy prezent dla graczy: Yakuza 6

2018 i 2017 to lata, w których niespodziewanie gry z Japonii dostają oficjalne translacje i są wydawane relatywnie szybko na rynkach anglojęzycznych. Obecność marki Yakuza na Zachodzie jest jednak największym, najlepszym, ciągnącym się od dawna pasmem prezentów. Kazuma Kiryu wplątany w losy małego klanu z rybackiej wioski to jedna z najlepszych historii ever, a co dopiero w tym roku. W tej grze jest zresztą tyle zawartości (OutRun i Taiko no Tatsujin na automatach!), tyle niespodzianek i tyle wzruszeń, że nie można sobie wymarzyć nic lepszego w całym roku wydawniczym.

Wielkie odkupienie: The Missing: J.J. Macfield and the Island of Memories

Hidetaka Suehiro, czyli Swery65 ma trudne życie po sukcesie Deadly Premonition. Jego D4: Dark Dreams Don’t Die tworzone pod Kinecta i Xboksa One przeszło praktycznie bez echa, pogrążone przez swą epizodyczność (gra została zresztą zwieszona na cliffhangerze i zakończono produkcję kolejnych epizodów). Potem nastąpił fatalny Kickstarter na The Good Life, po którym wykonano kolejną zbiórkę na ten projekt… od 2010, kiedy to świat docenił DP, wydawało się, że nic już Swery’emu nie wyjdzie. Ale nagle wyszło – The Missing: J.J. Macfield and the Island of Memories, które jest niezwykłą platformówką, stworzoną nie wiadomo kiedy przez tego ekscentrycznego dziwaka. I to w taki sposób, że znów można wierzyć w jego talent. Dziękujemy.

Najlepszy koleżka: Wąż Świata (God of War)

Podróżując po wirtualnych światach zyskałem tak wielu sprzymierzeńców, że trudno ich zliczyć. Ale jak tylko zbliżył się do mnie Wąż Świata poczułem, że naprawdę mam plecy w krainie nieprzychylnych nordyckich bogów. God of War od zawsze żyło momentami pokazującymi ogrom skali zdarzeń, ale takiej zagrywki się nie spodziewałem. Poza tym, idealnie zgrywa się z mitologią całej historii. Walka z żadnym tytanem z poprzednich odsłon nie może się równać z chwilami zbliżenia się do paszczy tego giganta.

Największa wpadka: Failout 76

Dużo się zepsuło przy okazji premiery Fallout 76. Choć nikt przy zdrowych zmysłach nie spodziewał się gry stabilnej, ładnej, dobrej technicznie i oryginalnej to, Fallout 76 udało się i tak zawieść. Wisienką na torcie jest jednak historia o płóciennych torbach, które miały być dodawane do kolekcjonerskich edycji gry, a które zostały zasępione materiałem dużo gorszej jakości, z czego Bethesda tłumaczyła się tym, że produkcja płóciennych toreb jest dla nich za droga. Doprawdy w okresie premiery F76 śmiechom nie było końca.

Najlepsza kolekcja: Spyro: The Reignited Trilogy

Wesoły fioletowy smoczek, szybujący, ziejący ogniem, zbierający gemy po przeróżnych krainach – daję mu tak wielki kciuk w górę jak tylko mogę. Spyro to świetna postać, wesoła, idealnie odświeżona. W nowej wersji pokazuje ile piękna można tchnąć do remake’ów starych gier. Zestaw, który można każdemu polecić. Platformówki żyją, wspierajmy je.

Najlepsze odświeżenie: Katamari Damacy Reroll

Katamari, ach Katamari – to jak zaskoczyła mnie zapowiedź powrotu pierwszej części serii na Switcha i PC trudno opisać. Co prawda gra została tylko przystosowana do nowego sterowania i wyższej rozdzielczości, ale tak naprawdę nic więcej jej nie potrzeba. Grywalnościowo zawsze będzie się bronić, stylistycznie też, o muzyce nie wspominając. Genialny tytuł, który po cichu dostał nowe życie, za które powinniśmy być naprawdę wdzięczni. Im więcej Katamari na świecie, tym świat staje się lepszy. Nie ma równania, którego byłbym bardziej pewny.

A jednak im wyszło: Assassin’s Creed: Odyssey

Assassin’s Creed po grecku początkowo wyglądał jak dziwna skórka do AC: Origins z modem upodabniającym ją do gier BioWare. Jednak zarówno realia wojny spartańsko-ateńskiej jak i możliwość wybierania opcji dialogowych zmieniły tę grę w prawdziwą Odyseje. Ileż przygód można tu przeżyć, ile cudów zobaczyć i jak bardzo mało ograniczeń czeka na nas po drodze! Gra jest odwrotnością RDR2, tu cały świat kręci się wokół nas, daje nam niezwykłe umiejętności i robi wszystko, by nasza potęga mogła go zmieniać i kształtować, w przeróżne głupie sposoby. To jest popcorn najwyższych lotów. Jego odtwórczość i przewidywalność aż bolą, jednak seria o Asasynach zawsze będzie wygrywać swoimi historycznymi realiami, których żaden inny cykl AAA nie chce ruszyć zatracając się we własnym sosie nudnego robo-zombie-fantasy.

Gra roku: Red Dead Redemption 2

Drugi raz odniosę się do wpisu z top 5 gier 2018. Red Dead Redemption 2 to najbardziej imponujący tytuł nie tylko 2018 – możliwe, że i całej generacji. Nawet pomimo kilku wpadek i okazjonalnych problemów z pacingiem tak wypełnione zawartością, rozgrywką i sztuką gry zdarzają się niezwykle rzadko. Skompilowanie tego całego projektu w całość, wyreżyserowanie go i prowadzenie przez lata w konkretnym kierunku to developerska wyprawa na Marsa. I Rockstar jako pierwszy dotarł na Czerwoną Planetę.

 

cascad