Przeczytałeś o jeden tekst za dużo

Przeczytałeś o jeden tekst za dużo. Nie wiadomo już co myśleć i kto ma rację. A jeszcze gorzej gdy tyczy się to najbardziej krytykowanej sztuki w dziejach czyli gier wideo. Więcej znawców, fanów, stron, projektów społecznościowych, tatuaży i bitw o to co jest dobre, a co złe nie ma nigdzie indziej. Nawet polityczne afery nie mogą się równać z tym co dzieje się kiedy jakiś tytuł ma po premierze niższą rozdzielczość niż na trailerach.

Często odnoszę wrażenie, że Internet walczy o jedno: o to, że powinieneś czuć się fatalnie z tym, że lubisz jakąś grę. Pracowałeś żeby mieć pieniądze, potem zdobyłeś czas, zamówiłeś wybrany tytuł, siadasz, grasz, kończysz i czujesz szczery podziw do twórców? Daj mi chwilę, a znajdę kilkanaście tekstów i setki komentarzy o tym czemu coś co tak bardzo ci się podoba jest beznadziejne. A w najlepszym przypadku odtwórcze i przeciętne.

Najgorsze jest to, że to pozornie niewinne wiercenie dziury w naszym guście potrafi zepsuć całkiem sporo wspomnień, albo co gorsze do niektórych nie doprowadzić. Bywa, że zamiast sięgnąć po coś co powinno nam się spodobać posłuchamy fali negatywnego odzewu. Kiedy skaczemy po linkach i głośnych nagłówkach pomału umiera chęć na granie. Wystarczy kilka razy zawieść się na jakiejś grze, nie dostać pomocnej ręki pokazującej jak dobrze się nią bawić (tak, uważam że często by się to przydało) i wpadamy w niebezpieczną spiralę wypalenia. Zamiast grać zaczyna się szybka konsumpcja treści wyrzuconych przez Twittera, Facebooka, czytnik RSS. A z czasem zastępuje ona sięganie po nowe pozycje i zostajemy w bagnie tego co już znamy. Niektórzy wkraczają nawet na wyżyny bucostwa i przekreślają innych z powodu jakiegoś konkretnego tytułu, który im się spodobał.

***

Pobieżnie znamy niby wszystko co wychodzi, a sięgamy właściwie po nic. Bez przerwy męcząc bułę przy swym komfortowym tytule online „na dwie partyjki dziennie”. Dotarły do nas wszystkie memy, wpadki, żale developerów, zapowiedzi DLC, a Digital Foundry już nawet nie czytamy tylko odpalamy film żeby zobaczyć czy coś tnie czy nie… Wszystko się przejada, żaden hype nie jest zbyt wysoki. Konsumujemy gry poprzez oczy i słowa innych. Bez otrząśnięcia się w odpowiednim momencie można nawet dojść do stwierdzenia wyczekiwanego przez wszystkich dookoła: „wyrosłem z gier”. Chwilę później jest się już nudnym grzybem bez możliwości ratunku.

Dlatego jeżeli kochacie granie i naprawdę chcecie się cieszyć grami to odetnijcie się mocniej od opinii innych. Gwarantuję, że im więcej stron, serwisów, kanałów, for, sekcji komentarzy i streamów przejrzycie tym częściej będziecie trafiać na stwierdzenie, że coś co jest dla was cenne to dziurawy, spleśniały ser. Nie chodzi w tym o to, żeby uciekać od opinii innych i się z nimi nie mierzyć, tylko o to że od czytania tylu skrajności łatwo zwątpić w to jakie w ogóle ma się zdanie. Ewentualnie, pisząc bardziej wprost: można zepsuć sobie sporo zabawy na którą tak ciężko się pracowało. Bodźce i informacje jakie atakują nas ze świecących ekranów zawierają zbyt dużo hejtu.

…chyba, że to tylko ja mam problem z tym, że napływ negatywnych treści mimowolnie wchodzi mi pod skórę.

Przekaz w stylu „nie czytaj stron o grach” na blogu o grach to trochę jak pójść na wagary pod budynek, w którym pracują rodzice. Prawda jest jednak taka, że czasem to jedyny ratunek dla naszej pasji do gamingu. Ta myśl sprawia też, że na Lavocado zdecydowanie więcej jest rzeczy pozytywnych niż szukania dziury w całym (nawet jeżeli recenzja gry, którą lubicie ma za niską ocenę). Mam nadzieję, że to widzicie i też tak czujecie. Polecam każdemu kibicowanie dobrym mediom, trzymanie się dobrych gier i oczywiście granie w nie jak najwięcej. Reszta spraw to tak naprawdę tylko szum.