Chce mi się latać

Nie ma wielu starszych motywów w ludzkiej twórczości niż motyw latania. Wznoszenie się przybitego do ziemi człowieka ku niebu to marzenie jakie wydaje się być wpisane w nasze DNA. Zamiast wracać do szkolnych rozprawek o skrzydlatych postaciach przeskoczmy od razu do gier wideo i wszystkiego co cyfrowe, bo tu wszystkie fantazje powinny się spełniać z większą częstotliwością. Powinny, ale nie zawsze im to wychodzi.


Rozumiem, że pisanie takich teksów w czasie egzaltacji świetnych gier (bez wchodzenia w szczegóły: 2017 przebije 1998 w walce o najlepszy rok w historii gamingu) to dla wielu szukanie dziury w całym. Łatwo jednak dostrzec zastój w temacie cyfrowego latania i wydaje się on być coraz mocniej zauważalny. Chyba, że rozmawiamy o lataniu po kosmosie, wtedy faktycznie można do końca świata przemieszczać się między planetami w No Man’s Sky czy Star Citizenie – tylko, że to zupełnie inny typ gier.

 

Bliżej tematu znajdują się już kosmiczne walki w Battlefroncie. W tym roku na szczęście pojawi się też Ace Combat 7 – czy powinienem zatem domagać się czegoś więcej skoro nie jest źle? Pewnie, że tak. Przede wszystkim dlatego, że ginie nam gdzieś tradycja z której gaming wyrósł. „Statek, który strzela w kosmosie” czy też „samoloty” to jedne z pierwszych tytułów, które napędzały branżę. Wykorzystując coraz to nowsze technologie, ewoluując w kolejne gatunki czy też rządząc salonami arcade, obok wyścigów i bijatyk.

Grywalności, ty nad poziomy wylatuj

Na początku ery 3D developerzy próbowali jeszcze coś osiągnąć w sferze latania, ale albo poszli w stronę niszowych symulatorów, albo oddali pole Ace Combat. Na poprzedniej generacji można było jeszcze ujrzeć HAWX od Ubisoftu, ale to dalej za mało. Jedyne latanie jakie nam teraz pozostało to Shmupy. I troszkę mi z tego powodu smutno. Fani sieciowych rozgrywek mają chociaż War Thundera i World of Warplanes, w których mogą się ganiać miesiącami – fani singla, nowych mechanik i scenariuszy mają już trochę trudniej. Na szczęście są takie produkcje jak Owlboy czy Gravity Rush, których twórcy potrafią jeszcze bawić się snem o lataniu w przestworzach. Brakuje jednak nowych iteracji Panzer Dragoon, w którym na potężnym smoku moglibyśmy wirować między chmurami czy też After Burnera, który pokaże co to znaczy pędzić ponad dwa tysiące kilometrów na godzinę i strzelać rakietami.

Coś się stało z marzeniem latania, przez co coraz trudniej znaleźć je w grach przygodowych. I gdyby nie wspomniane wyżej, przepiękne Gravity Rush (wraz z sequelem) to można by stwierdzić, że nikt już nie próbuje zdziałać czegoś nowego tym temacie. A przecież kiedyś powstawały takie gry jak np. Zone of the Enders, Lair czy nawet Drakengard pozwalające na trochę dominacji w przestworzach. Ach, jest jeszcze Dragon Ball Xenoverse, w którym unoszenie się nad ziemią to podstawa, jednak to jest zupełnie inny typ gry.

 

Możliwe, że tylko ja to odczuwam, ale uwielbiam momenty szybowania w grach. Czy to w platformówce, czy w otwartym świecie – moment kiedy bohater opada z wysokości w kontrolowany sposób zawsze robi na mnie świetne wrażenie. Dlatego chciałbym widzieć tego więcej i więcej, wyżej i szybciej. Drodzy twórcy gier, pozwólcie mi częściej latać.