Mega Man: Historia powrotu – Koji Oda na ratunek

Capcom był swego czasu synonimem jakości. W ostatnich latach działania firmy sprawiły jednak, że wielu fanów zaczęło przekręcać jej nazwę na „Crapcom”. Od 2016 roku bardzo dużo pozytywnych zmian zaszło u japońskich twórców gier – wydaje się jakby wrócili na ścieżkę sukcesu i znów potrafili robić tytuły nastawione na globalny sukces. Żółto-niebiescy są jedną z tych firm, które najciężej przechodzą ten proces, ale są już na dobrym szlaku. Pokazuje to choćby wydanie Monster Huntera na PS4, XOne i PC, wielki sukces Resident Evil VII i oczywiście powrót do Mega Mana. W kwestii symboliki ta ostatnia kwestia jest zdecydowanie najważniejsza.


Niebieski robot walczący o sprawiedliwość to absolutna klasyka gier wideo. Kiedy Mega Man debiutował w 1987 roku miał wszystko – genialną muzykę, piękną grafikę, wymagający poziom trudności i rewolucyjny system zdobywania sprzętu. Tylko od gracza zależało w jakiej kolejności będzie przechodzić kolejne etapy, jednak zależnie od wyboru świata na jego końcu czekał inny boss. Każdy z tych szefów po pokonaniu „przekazywał” na ręce Mega Mana dopałkę, która miała wpływ na to w jaki sposób możemy teraz grać. Działało to trochę na zasadzie papier-kamień-nożyce, ale nie muszę chyba podkreślać jak wiele świeżości wnosiło to do 8-bitowych platformerów.

Początki

Developing zaczęto niedługo po premierze hitowego Ghosts 'n’ Goblins. Szefowie Capcomu dostrzegając popularność konsol domowych chcieli, zamiast konwersji z automatów, przygotować coś specjalnie na nie. Zebrano zatem sześcioosobowy skład, a projekty postaci, loga itd. zlecono Keijiemu Inafune, który do tej pomagał przy pierwszym Street Fighterze jako ilustrator.

 

Mega Man był świetny, jednak nie sprzedał się jak hit. Tego dokonała dopiero część druga, a od trzeciej Inafune przejął już całkowitą kontrolę nad Mega Manem. To była prawdziwa maszynka do robienia kasy i przy okazji kawał hardkorowego skakania i strzelania. Gracze pokochali Mega Mana, a Capcom pokochał ich pieniądze do tego stopnia, że wraz ze spin-offami można naliczyć ponad 100 gier (sic) z niebieskim robochłopcem. Główna seria zatrzymała się jednak na dziesiątej części, wydanej w 2010 roku. Potem drogi Inafune i Capcomu się rozeszły, z czego nie wyszło nic dobrego. Keiji nie zrobił od tamtego czasu żadnej hitowej gry, a Mega Man jako dwuwymiarowy relikt przeszłości rozmył się w morzu indyków i popadł w zapomnienie.

Branża gier przeżywa jednak okres cudów, dlatego w zeszłym roku z okazji trzydziestych urodzin Mega Mana zapowiedziano jego powrót. I Mega Man 11 nie wygląda jak gra, która tylko jedzie na starej marce (która młodszym graczom i tak nic nie mówi) – zapowiada się nam comeback z prawdziwego zdarzenia. A odpowiadać za niego będzie Koji Oda, który „nie mógł się pogodzić” z tym, że po odejściu Infaune tak ważna dla Capcomu marka została odsunięta na dalszy plan.

Zmiana Kapitana

Oda to jeden z weteranów firmy, pracujący w niej od 1991 roku. Dołączył do Capcomu tuż po studiach ponieważ po prostu lubił ich gry. Pierwszymi tytułami przy których pracował były Super Ghouls ‘n’ Ghosts i The Magical Quest Starring Mickey Mouse. Ponieważ w tamtych czasach developing gier zajmował przeważnie kilka miesięcy (i nie dłużej niż rok) miał okazję dołożyć coś od siebie do wielu projektów. Pracował nawet przy SNES-owym prototypie horroru, który finalnie stał się rewolucyjnym Resident Evil na PlayStation. Dzięki rozwojowi branży i rozrastaniu się teamów developerskich Oda bardzo szybko awansował. Reżyserował nawet Resident Evil 0 i bardzo dobrze przyjętego Stridera z 2014 roku (w lipcu tamtego roku tytuł ten był dostępny w ramach PS Plus).

 

Kiedy Inafune przestał być pracownikiem Capcomu wewnątrz firmy powstało kilka pomysłów na nową odsłonę Mega Mana. Wszystkie zostały odrzucone, aż do pracy wziął się właśnie Koji Oda. Zadał sobie pytanie czego oczekują fani serii i co można zrobić, by przyciągnąć do niej nowych graczy – chwyciło, dostał zielone światło. Nowy wygląd, dynamika, moce i styl graficzny od razu chwyciły wszystkich za serce. To jest to:

Teraz Mega Man ma szansę znów być mainstreamową serią. W czasie wielu produkcji indie o podobnym pomyśle wciąż brakuje tak dopieszczonych, wymagających, dobrze zbalansowanych i zabawnych tytułów. Nawet jeżeli MM11 będzie wyglądał z daleka jak jedna z wielu wydanych ostatnio platformówek akcji 2D to jestem przekonany, że po chwyceniu za pada wszyscy od razu poczują różnicę. Dobrze, że wróciłeś niebieski chłopcze.

cascad