25 lat Final Fantasy 7

Final Fantasy 7 to jedna z najlepiej opisanych gier w historii. Jest fascynująca jako tytuł generacyjny – pokazujący przeskok technologiczny z 2D do 3D, z cartridge’a na płytę CD. Jest fascynująca jako jRPG, jako miraż magii i technologii, jako festiwal złamanych archetypów. To produkcja, która przyklepała popularność japońskich gier fabularnych poza Japonią, to symbol swoich czasów i pomnik, o którym można codziennie coś napisać i coś w nim znaleźć. 

Żeby uciąć dalszą wyliczankę, uznam, że wszyscy wiemy jaki status ma FF7. Nawet jeżeli sami tego nie doświadczyliśmy to, przez kulturową osmozę. I teraz ten symbol ma 25 lat – dokładnie 31 stycznia 1997 na rynku japońskim pierwszy raz można było zakupić pudełko z trzema płytami w środku, które opowiadały o markotnym najemniku, żyjącym nieswoim życiem. Było to wydarzenie tak definiujące swoją epokę, że przy okazji Remake’u postanowiono je zobrazować przepiękną 13.to minutową reklamą-etiudą, wracającą do czasów gdy niebo było bardziej niebieskie.

Zdążyłem już popełnić tekst o tym jak fascynujący okazał się FF7 Remake, na większości podcastów staram się też nawracać do tego jak ważna jest sama “Siódemka”. Nie wiem tylko jak odpowiednio świętować 25 urodziny takiej produkcji. Pisać nowy love letter, wyciągnąć jakiś fragment i go przeanalizować, zbadać kolejny raz miłosny trójkąt Cloud-Tifa-Aeris? Chętnie, ale nie dzisiaj. 

Dla mnie istotne jest to, że ta gra wciąż jest prawdziwie świeża i grywalna. Dzisiaj mogę, komukolwiek nowemu w temacie wciąż polecać Final Fantasy 7 wiedząc, że dostanie przygodę, której nie było nigdzie indziej – nikt nawet nie próbował się zbliżyć do jej kopiowania. Jedynym co trzeba będzie przełknąć to dużo czytania, oraz skrajnie low-poly postaci na prerenderowanych planszach. A ponieważ nowomówcy i felietoniści wideo godni naszych czasów, przemawiający do setek tysięcy widzów, nawet nie próbują się zająknąć na temat FF7 będzie to przygoda zaskakująca, nieskażona spoilerami – no może poza tym jednym, najsłynniejszym (ale wcale nie najważniejszym w kontekście całej gry).
Dziś wciąż można być misiakiem zajadającym chrupki z miseczki, który cieszy się tym jak wygląda świat poza Midgar, dokarmiającym Chocobosy na farmie, schodzącym w podziemia Cosmo Canyonu, obserwującym paradę wojskową w Junon, przemierzającym starożytne ruiny, wielkie parki rozrywki, dołujące kopalnie, resorty wypoczynkowe… a to przecież tylko wierzchołek góry. Gwarancja bycia zaskoczonym i ucieszonym tym wszystkim nie maleje, nie tylko dzięki muzyce i scenariuszowi, ale i zawsze jasno nakreślonym celom, oraz przyjaznym systemom; walki, rozwoju postaci i przekładania kulek Materii w otwory broni i pancerzy.
Nic dziwnego, że ze wszystkich gier Squaresoftu ta wciąż żyje i rozmowa o niej nigdy nie ucichła. Jest trochę jak Sephiroth, którego śladami idziemy przez większość przygody. W branży następują podobne starcia z tą legendą, ludzie tworzą nowe rzeczy i widzą jej przebłyski, albo nawet podejmują się walki z nią. I kiedy wydaje się, że została pokonana, że już nadszedł czas na nowe rzeczy, wtedy dzieci Jenovy wracają na głowny plan. 

Oby faktycznie była to niekończąca się opowieść, która kolejnymi projektami będzie nas zasypywać tak długo jak długo ludzkość będzie jeszcze chciała i mogła grać. Bo jeżeli cokolwiek ma mieć taki status to właśnie FF7.

cascad

 

***


Jeżeli już tu jesteście, kilka innych tekstów, które mogą was zainteresować: