Gnosia jest między nami

Gnosia nie jest perfekcyjna. W przypadku budżetowej visual novel, której atrakcyjność częściowo polega na byciu z tej niezwykłej Japonii, wydaje się to oczywiste. A jednak hype, który wyrósł w oczekiwaniu na ten tytuł, mógł powodować miraż perfekcji.

Gnosia jest jednakże bardzo, bardzo dobra. I to już wystarcza.

Gnosia cię zje (i to wiele razy)

Podstawy Gnosi będą znane obytym w grach w stylu Wilkołaka/Mafię/Agentów Molocha/Among Us. Musimy odnaleźć, kto jest złym potworem mordującym pasażerów na statku. Robimy to poprzez codzienne głosowania, analizowanie danych, rozmowy i reakcje współpasażerów – generalnie śledzenie tego co się dzieje. Z czasem odkrywamy nowe możliwości – na zasadzie komend w czasie rozmów – i zwiększamy swoje statystyki. 

Po co je zwiększamy? Po to, żeby dowiedzieć się więcej o innych pasażerach. Po co dowiadujemy się o nich więcej? Żeby wreszcie wydostać się z pętli czasowej, która po każdej naszej porażce i sukcesie cofa nas z powrotem do początku. 

Gnosia przypomina gry skupione na powtarzalnych runach. Fascynująca jest jednak dywersyfikacja tego motywu poprzez różne role, które możemy przyjmować, liczbę osób, które mogą uczestniczyć w rozgrywce oraz tajemnicze wydarzenia, mające za zadanie wyjaśnić nam, dlaczego utknęliśmy w pętli czasowej oraz czym są Gnosie.

Ładny styl graficzny, przyjemna muzyka (z jednym niesamowitym kawałkiem) i masa kolorowych, radosnych, pięknych postaci na artworkach powodują, że na Gnosię chce się czas przeznaczać.  Gra robi to w formule visual novel połączonej z pojedynkami słownymi, które są w zasadzie ubranym w słowa systemem walki w turach. I ta mieszanka bardzo skutecznie wciąga, szczególnie że cały GUI (graficzny interface) gry bystrze działa na wyobraźnie gracza, jest sam w sobie kawałkiem gry, glitchując się, czy mając sekrety, które czasami trzeba przegrzebać. Gnosia operuje przede wszystkim ciekawym światem i postaciami, które bardzo szybko się lubi. Miesza przy tym gatunki – a pierwsze zderzenie w grze z horrorem jest niesamowite.

Przyszła z Vity, została na Switchu

Mainstream jest nudny. Co prawda najmniej nudny jest właśnie w grach wideo (magia medium i zasad nim rządzących), nisze są niedofinansowane. Gnosia to obok Friends of Ringo Ishikawa, Horace, czy Romancing Saga 3, kolejny przykład gry, która wspaniale sprawdza się w kieszeni – gry, która dobrze dostosowuje się do handheldowego grania, treścią oraz prezencją (nawet jeśli część z wymienionych tytułów oryginalnie była na maszynki stacjonarne). 

Dlatego, że Gnosie świetnie jest dawkować. W pewnym momencie pacing odrobinę siada i zaczyna się polowanie na dokończenie zagadek o postaciach – ale odpoczynek od gry lub pomoc opisem raczej szybko rozwiązują ten problem. I w pewnym momencie orientujesz się, że masz sporo uczuć do bohaterów tej gry. I do tego frustrujesz się, że słaby z Ciebie kłamca. I jeszcze bardziej frustrujesz się, gdy wiesz, że masz rację, ale nikt Ci nie wierzy. 

Takie rzeczy robi gra za grosze zrobiona bodajże przez 4 osoby? Tak się bawi moim kosztem? Super! To gra o miłości, bez romansu, o romansach bez seksu, o człowieczeństwie, lecz bez ludzi. Gra, która jasno mnie przekonała, żeby Switcha używać częściej do visual novels. 

I hej, tajemnica Gnosi jest warta odkrycia!

 

Pita