List do graczy na koniec 2020

Rok 2020 dał graczom możliwość obserwacji tego jak „normalni” (btw, normalność to najgorsze słowo jakie istnieje) ludzie zamykają się w domu i muszą znaleźć sobie zajęcie. Lockdown dla lubiących pograć wcale nie był taki niewygodny: niewygodna była sytuacja, przez którą do niego doszło. Wirus zabijający ludzi rozpowszechnił się po świecie i nie było na niego sposobu; nie mieliśmy ani szczepionki, ani lepszego rozwiązania niż izolacja. I w tej sytuacji wyszło na pierwszy plan głównie to jak bardzo się nie rozumiemy. Posunę się nawet do stwierdzenia, że nigdy się nie zrozumiemy. Tylko bez obaw – zamiast o polityce, foliarzach i niekończącej się teorii spiskowej, napiszę o gamingu.

*
Pewnie przez ostatnie miesiące trafiliście na jakąś wersję mema, o tym, że to co dla innych jest kwarantanną/lockdownem , dla wielu graczy jest po prostu stylem życia. Uwaga zabawna bo prawdziwa. U podstaw tej tezy leży nie tylko autentyczność, ale także niezrozumienie. Wiecie – „my” chcemy tylko mieć spokój i grać, „oni” muszą ciągle gdzieś iść i kręcić się z kawą po galeriach handlowych. My mamy backlog, oni jak tylko usiądą w domu nie wiedzą co ze sobą zrobić. My, oni, my, oni. Jedyne co jest wspólne to ściana między nami.
Dla wielu graczy bycie niezrozumianym to normalna sytuacja. Większość z tych, których znam (i do których sam się zaliczam) najpierw znosiło patrzenie z góry na swoje hobby przez rodziców, potem przez znajomych w szkole, na studiach, w pracy itd. Zresztą, większość osób 30+, które grają w ogóle nie mówią o tym w swoim miejscu pracy, jeżeli tylko nie wpadli w bańkę IT/gamedevową lub pochodne. Myślę, że za pokolenie graczy wychowujące się w latach 80. i 90. mogę powiedzieć, że niezrozumienie stało się czymś do czego przywykliśmy. Nie chce się nam już nawet próbować tłumaczyć kolejnemu typowemu wujkowi z wesela, że gry to serious business, bo nawet nie wiadomo jakiego języka użyć żeby to zrozumiał. I zgodnie z zasadą wzajemności przenosimy potem to niezrozumienie na własny grunt. Wnosimy je miedzy graczy.

Czas wbić sobie do głowy, że mieliśmy rożne starty; ktoś zakochał się w graniu dzięki Mario, ktoś dzięki Settlers, Contrze, Tekkenie czy czymkolwiek innym. Ludzie wychowywali się wśród środowisk, gdzie kultowy był Quake, Gran Turismo, FIFA lub ISS Pro Evolution. Ktoś chodził do kafejek, ktoś grał na automatach, ktoś miał peceta, komuś ciocia z Niemiec przysłała Mega Drive’a. Nasiąkaliśmy tym co było dla nas dostępne i tym czym jarali się nasi rówieśnicy. Budżety w domach były różne, zanim zaczęliśmy zarabiać na gry łapaliśmy się więc tego co się dało. W to wszystko weszła prasa, a teraz influencerzy, youtuberzy, blogerzy. Jeżeli ktoś wyrósł w kręgosłupie najlepszości Baldurs Gate i Fallouta, po to by potem uznać za najlepsze wyścigi Need For Speed Underground i przeżywa swe artystyczne spełnienie w GTA i BioShocku to ok – naprawdę żaden problem. Ale takiej osobie trudno będzie zrozumieć kogoś kto za szczyt grania uważa The Legend of Zelda, latami wzdychał do Soulcalibura i nie może zapomnieć zakończenia Snake Eatera. I vice versa. Można podstawiać tu różne gry, ale szablon jest identyczny – każdy wyrastał w jakimś kręgu graczy, dostępności i popularności pewnych tytułów. Każdy przegapił inne ważne rzeczy (ludzie tworzący media o grach powinni tych dziur mieć na koncie najmniej, ale wszyscy wiemy jak to wygląda w rzeczywistości). Przez lata było to problemem marginalnym, bo przyjmowało się wiedzę bezpośrednio z prasy, z którą nie dało się wejść w dyskusję. Do Internetu wpadało się tylko żeby poszukać konkretnej informacji, a nie doomscrollować zdjęcia ludzi, których w sumie nie lubimy. Teraz bez przerwy wchodzimy ze sobą w dialog w komentarzach, na grupach, social mediach – kłócimy się i szydzimy z siebie, doskonale oceniając i gry, których nie znamy i innych, których – eureka – też nie znamy.

Nawiążę tu do tego co było clue listu, który pisałem rok temu: gry są zbyt słabo opisane. Nie powstają soczyste materiały, które potrafiłyby przedstawić tytuły, których nie doświadczyliśmy w czasie ich świetności i nigdy już nie przeżyjemy z nimi tych konkretnych ważnych chwil. Nie mamy dobrze udokumentowanej genialności setek rozwiązań, pomysłów, chwil ulotnych związanych z zapomnianymi już tytułami. Nie rozmawiamy przez to na tym samym poziomie, nie potrafimy się dogadać, zrozumieć. Jedyne co w tej sprawie potrafią zrobić uśmiechnięci influencerzy to powtarzać jak mantrę, zdanie że musimy być przyjaciółmi i każdy może lubić grać w to co chce. Jasne, że tak, brawo doktorzy oczywistości – tylko zbiera mi się na wymioty od miałkości tych apeli. Od tego, że nic za nimi nie idzie, nie stoi, nawet nie leży. Proszę: pokażcie ludziom to czego wcześniej nie znali, otwórzcie im głowy, zacznijcie dobrą zmianę od siebie. Nie weźmiecie mnie na swe oczy szczeniąt.

Nie tak działa zrozumienie – nie na powiedzeniu „no już, spokojnie samuraju, szanujmy się”. Gracze kochają bitwy między sobą i przepychanki, ja też je bardzo lubię w chwilach gdy kłócimy się o prawdę, albo o sztukę. O te dwie rzeczy potrafię krzyczeć do utraty tchu, a nawet iść na noże. Trudno to jednak robić, gdy zaczynamy mówić w innych językach. Przykład poglądowy: skoro ktoś kto nigdy nie przeciął się z seriami jak Shin Megami Tensei, OutRun, Dynasty Warriors, Suikoden, Bayonetta ma zrozumieć czemu grą roku 2020 jest Animal Crossing, a nie The Last of Us Part II to faktycznie: jak ma do tego dojść? Jak rozmawiać o RPG bez znajomości i Diablo, i KOTORa, i Niera, Vagrant Story, King’s Field, FF7. Jak rozmawiać o grach polegających na zręczności opierając się tylko na shooterach FPP, bez tła w postaci bijatyk. Jak rozpoznawać dobrze działające systemy gameplayowe bez znajomości zasad Virtua Fighter, Tekkena, Dead or Alive. Zostajemy pozostawieni sami sobie i swojej empatii, która jak wiemy – w dyskusjach przez Internet zwykle nie bierze udziału. A przecież nie trzeba ogrywać tych wszystkich gier i znać ich na wylot, by dobrze zrozumieć drugą stronę dyskusji, by zrozumieć nie tylko gust innych i jego ewolucję, ale i ciężar jaki niosą w sobie pewne premiery i ile światła rzucają na konkurencję. Wystarczyłoby mieć jakieś źródła na których można polegać i w których znajdzie się informacje odkrywające przed ludźmi czemu tak naprawdę kultowe gry są kultowe. Tak, żeby dostać praktyczną pigułkę informacji pozwalającą lepiej odnaleźć się w labiryncie, na którego końcu jest coś co można uznać za skuteczne narzędzia do klasyfikacji jakości gier; coś z czym w idealnym świecie wszyscy byśmy mogli się zgodzić. A potem, gdy te braki się uzupełnią i pojawi się empatia to kłóćmy się! Ale o to która z najlepszych gier jest faktycznie najlepsza, a nie o to, że ktoś nie umie pojąć czemu najwyższe laury zgarnia tytuł, który przypomina mu cyfrową boreliozę.

Nigdy się nie zrozumiemy bo musimy bić pięścią w tę ścianę. Jedynym wyjściem na zdrowe przyjmowanie Internetu wciąż pozostaje nie udzielanie się w nim. Jakakolwiek chęć do głębszej dyskusji była przez lata sukcesywnie zabijana i przez użytkowników i przez kolejne algorytmy zasypujące nas hałdami promowanego contentu. Tu nie chodzi o zwykłe gusta, a o to skąd pochodzimy – jakby to nie brzmiało. Dzieciak, który wyrastał na weekendowych maratonach z kolegami przy Heroesach III rozwinął swą grową stronę w innym kierunku niż ktoś kto w tym samym czasie miał już GameBoya i w samotności łapał Pokemony, zbierając na nowy cart przez pół roku. Inaczej potoczyły się też growe życia chłopaków, którzy mieli na osiedlu paczkę z przerobionymi PS2 i zaciągali hurtem z pierwszego stałego łącza kolejne „importy” w NTSC. Scenariuszy rozwoju tej pasji są miliony i to jej przepiękna strona, która jednak totalnie komplikuje dyskusję. Bo choć teraz można uznać, że właściwie każdy ma w domu PS4 i chwytał się tych samych dużych tytułów z ostatnich lat to, przecież wcale nie mówimy równym głosem. Po siedmiu latach z jednym sprzętem wciąż czytam opinie ludzi, którzy mają zupełnie inne przemyślenia, i to nie ze względu na sam gust. Gust ewoluuje, chodzi bardziej o wiedzę i przeszłość.

Galopująca w erze PS3 popularność Uncharted idealnie obrazuje nie to, że Naughty Dog zrobiło jakikolwiek krok w przód względem trylogii Jak, a zmianę pokoleniową. Zrobili to co trzeba w odpowiednim momencie, gdy do głosu doszli ludzie, którzy mieli więcej wspólnego z koślawym strzelaniem niż z Crashem Bandicootem. Moje zdziwienie nie ustaje na myśl o tym za jak bardzo kontrowersyjne uważane jest podważanie wybitności przygód Drake’a. I kolejny raz to przykład niezrozumienia – bo to, że nie są to najlepsze gry akcji, najciekawsze przygody, i nie ma w sumie czego od nich podpatrywać (do czwórki), wcale nie oznacza, że są totalnie złe. A tak też bywa to odbierane. Próby bronienia Uncharted jakie widziałem jeszcze ani razu nie odwołały się jednak do czegoś konkretnego, czy systemowego, wykraczającego poza faktycznie świetnie dopracowane prowadzenie gracza po ścieżce tak, by zapomniał, że nie może z niej zejść.

Dlatego w tych wszystkich sporach, które sprowadzają się do podważania czyiś opinii radziłbym dobrze się zastanowić czy jesteśmy w stanie w ogóle zrozumieć o czym pisze druga strona. Ja o tym wiem aż zbyt dobrze, bo nagminnie uciekam do skrótowców i publikacji myśli bez rozbuchanej nadbudowy. Uczono mnie, że to świetny środek do pobudzenia odbiorcy. Tylko w skracaniu też się da zatracić, bo skąd wiedzieć na ile odbiorca może wyłapać moje intencje? Tylko, że autorzy tekstów, podcastów, wideo i innych form to nie jedyni ludzie obciążeni barthesową Śmiercią Autora – są nimi nawet Ci, którzy po prostu piszą komentarz w internecie. Łatwiej nam będzie unikać kłótni i sączenia jadu, gdy to zapamiętamy.

Mam małe życzenie dla wszystkich na nadchodzący rok: doceńmy się sami, wtedy powinno być nam łatwiej docenić innych. Każda chwila jest dobra, by zdać sobie sprawę z tego, że mamy absolutnie wyjątkową, niepowtarzalną ewolucję siebie jako gracza. Nasza droga poznawania kolejnych tytułów jest tylko nasza. Wszystkie zaskoczenia, rozczarowania, cały hype, cały antyhype. Gaming to nie jest ułożona i łatwo przystępna dziedzina, nie jest rozpisany jak historia literatury, nie jest jednolity jak nurty w sztuce. Nie ma na świecie dwóch takich samych fal, takich samych bigosów, i dwóch osób, które dokładnie tak samo doświadczały kolejnych gier. Umberto Eco ukuł piękne stwierdzenie: „Kto czyta książki, żyje podwójnie” – myślę, że to samo można powiedzieć o graczach i grach.

Gdy zaczniemy rozumieć, że nigdy się nie zrozumiemy wiele rzeczy może ulec zmianie na lepsze. Z punktu widzenia gracza, odkryjemy tonę omijanych do tej pory treści i przyswoimy fascynującą wiedzę. Podchodząc do tego po ludzku, rozwijając empatię i wyrozumiałość zaczniemy redukować złą energię w powietrzu, co powinno wszystkim wyjść na zdrowie. A ponieważ dużo osób, mających w garści duże zasięgi nie bardzo się do tego garnie to polecam wspólną pracę u podstaw. Mnie, by spojrzeć na gry inaczej, motywuje choćby pisanie do was. Szukam w nich tego co najciekawsze i najgłębsze, odkrywając w rzeczach od których łatwo się odbić masę frajdy. Siadając do kolejnych tytułów czuję się jakbym miał grę w grze, bawiąc się odnajdywaniem tego co w nich się udało i czym autorzy chcieli się wybić ponad przeciętność. Może u was też to zadziała,jakby co; spróbowanie nic nie kosztuje.

Bądźmy dla siebie lepsi w 2021.

 

cascad