Untitled Goose Game

Untitled Goose Game – recenzja | Gąska człowiekowi gąską

Co było pierwsze, gąska czy jajko?

Untitled Goose Game to czarny koń gier tego roku. Albo czarny łabędź. Nie mylić z brzydkim kaczątkiem. Wszelkie pomyłki celowe i mniej celowe zostaną przez tego osobnika ogdakane, przemielone, skradzione i twórczo pomieszane. Bo to właśnie o tym gra. O gąsce, z którą nie ma się jak witać. Pewnie kosiarzowi też by jakiś numer wywinęła. Pewnie spory.

Untitled Goose Game

Gąska samo zło.

Jak gąska wygląda, każdy wie. Jak się rusza, dowie się szybko albo za pomocą pada, albo myszki, jak komu wygodnie. W każdym razie gra się przyjemnie i o to chodzi. Albo człapie. Płetwami. Zasady są jasne, mamy kilka mechanizmów od gdakania, chwytania czy przeciągania przez schylanie się, po szybkie ucieczki z miejsca przestępstwa włącznie. Z jakiego miejsca? Gąska jest przecież niewinna. 

Nie ma tego złego co by dobrze gąsce nie wyszło.

W każdej z lokacji otrzymujemy listę zadań do wykonania o różnym stopniu skomplikowania, od prostego zbierania przedmiotów, przez kradzieże, terrorystyczne zagdakiwanie, niszczenie mienia, na doprowadzaniu wszystkich do szału kończąc. Złośliwie przyjemne doprowadzanie do szału, od którego ciężko się oderwać. Kombinowanie jak co zrobić to sens tej gry. Jak sprytnie wszystkich wokoło załatwić.

Untitled Goose Game

Złośliwe gdaczysko.

Jednym razem działamy sobie po cichu, innym razem głośno. Raz czarną robotę wykonujemy sami, raz wyręczamy się nieświadomymi pomagierami. Droga do celu usłana jest powyrywanymi i pościnanymi różami, kombinowaniem, ale cel zawsze uświęca środki. Zawsze. Cel jest jeden, początkowo niejasny. Ale kiedy skończysz grę, staje się wielki i dobrze policzalny. Kiedy go osiągniesz, dostaniesz kolejną listę zadań, ale przy tej chwycisz się za głowę, wiedząc co gdzie jest i myśląc jak to dorwać. A potem ruszysz do roboty, bo co, ja nie dam rady? Potrzymaj mi… cokolwiek, i tak to zaraz zwędzę.

Gąska przeszła przez ulicę i wywołała karambol. Kury nadal nie znaleziono.

Graficznie jest ślicznie. Untitled Goose Game przypomina to ilustracje z książek dla dzieci. Jest lekko pastelowo, stonowanie, wystarczająco szczegółowo i klimatycznie. Dobry efekt tworzy także warstwa dźwiękowa, czyli nieustanne gdakanie i wariacje na temat Debussyego, które tworzą piękną opozycję do tej fantastycznie złośliwej gry. A gra się tak jak gąska zagra.

Untitled Goose Game

Nie ma tego złego co by dobrze gąsce nie wyszło.

Sama gra w pierwszym przejściu to około trzech godzin niczym nieskrępowanej i bardzo wciągającej zabawy. Kolejne przejście z nowymi zadaniami to drugie tyle, a wymaksowanie zanim zaczną komuś bić dzwony to kolejne godziny. I mało i dużo. Na pewno z dużym niedosytem

Jedna jaskółka wiosny nie czyni. Gąska tak. Jesień. Średniowiecza.

Gra jest fantastyczna, ale lepiej kupić ją na wyprzedaży. Czas szybko przy niej mija, co jest bardzo dobre, ale jednak pełna cena jest trochę zbyt wysoka. Co nie zmienia faktu, że będziecie i tak bawić się fantastycznie, złośliwie wypełniając kolejne zadania, aż do wielkiego finału (który jednak przychodzi za szybko). Naprawdę ta gra powinna być jeszcze raz tak duża. Albo i dwa. 

Untitled Goose Game

Gąska gąską, ale sprawiedliwość musi być po gąski stronie.

Warto wspierać twórców tworzących takie cudeńka. Bezpretensjonalne. Fantastyczne. Z przekorą. Dlatego czekam na mission pack, nowe lokacje, nowe wyzwania, kolejną część. Lub dodatek z flamingiem i kolejny z wydrą, no i z dziobakiem. I Gundamem. Dziwne? Nie, społeczność zgromadzona wokół tej gry jest olbrzymia, aktywna, fantastyczna i memogenna. Sprawdźcie sami, a do tego czasu grać i gdakać.

Gra roku. Kurtyna. Owacje. 

Gdyby gąska była mechem, byłaby Tallgeese Gundam.

 

Ocena: 6/7

O systemie oceniania. 

Podsumowanie: odświeżająca gra pozwalająca odkryć w sobie nowe pokłady przyjemnej złośliwości, godna polecenia każdemu, jednak wywołująca uczucie niedosytu.

 

sakora