Knights and Bikes – recenzja

Czasami jeszcze zdarzają się gry niezależne, które potrafią być urocze bez usilnego zwracania uwagi na swój artyzm. Knights and Bikes, które powstawało prawie cztery lata, w większości za sprawą dwóch Anglików, doskonale radzi sobie z tematami takimi jak przemijanie, strata, śmiech, wyobraźnia. I robi to w przygodówce akcji o dwóch dziewczynkach, których dzieciństwo za chwilę nieodwracalnie zniknie. Mimo to, tytuł ten ani na chwilę nie traci swej lekkości, frywolności i wyczucia. Pochylmy się nad tym i to doceńmy.

Jest koniec lat osiemdziesiątych i do małej wymierającej brytyjskiej wysepki Penfurza przypływa prom. Na jego pokładzie znajduje się rezolutna dziewczynka, Nessa. którą los łączy z jeszcze bardziej „hop do przodu” Demelzą. Demelza żyje z troskliwym ojcem, którego dopadają problemy finansowe. Wygląda na to, że będzie musiał sprzedać swoją ziemię, a wraz z nią pole do mini-golfa urządzone w rycerskich klimatach. Miejsce to będzie naszym pierwszym dungeonem, w którym pokierujemy obie dziewczynki na trop wielkiej przygody, poszukiwania tajemniczej książki, mapy skarbów i oczywiście samego skarbu. Zanim jednak to zrobimy… musimy nakarmić gąski. Zresztą gęś Honkers stanie się naszym największym sprzymierzeńcem podczas przygody, wykazując się wielką odwagą i umiejętnościami tropiącymi psa myśliwskiego. Trzeba go tylko co jakiś czas pogłaskać po szyjce, a on w każdej możliwej sytuacji na pewno posłuży nam pomocą.
Dziewczyny z czasem pogłębiają swą relację, dopingują się, wspierają i opowiadają nam szczątki historii wyspy. Dwie bohaterki to nie tylko zabieg fabularny, to także rozwiązanie gameplayowe. Całe Knights and Bikes możemy przejść „na kanapie” z drugą osobą, lub łącząc się z nią przez Internet. Zabawa w pojedynkę jednak niewiele traci, bo nie tylko daje sposobność do dokładniejszego poznania fabuły (grając z kimś rozmowa zawsze jest ważniejsza od wczytywania się w dialogi i cele zadań), ale daje też nieco ułatwień. Możemy bowiem cały czas przełączać się między dziewczynkami, by korzystać z ich unikalnych zdolności. Jeżeli jednak zagadka wymaga tego, by obie były w różnych miejscach mapy to nie bawimy w jakieś koło komend, wydawanie poleceń itd. po prostu gdy jesteśmy jedną z nich we właściwym miejscu, druga z automatu pójdzie tam gdzie trzeba i zrobi to co trzeba. Wystarczy tylko zbliżyć się np. do zablokowanych drzwi, a gra zamiast zmuszać nas do ciągłego przełączania się między dziewczynkami, wykona drugą z nich akcję jaka jest akurat potrzebna. Dzięki temu można przez większość czasu sterować bohaterką, którą wolimy traktować jako swoją główną postać. Jednocześnie druga nie jest wirtualnym kołem u wozu, stanowiąc prawdziwą towarzyszkę przygody. Tak dobrze działającego rozwiązania nie widziałem jeszcze w tytułach, które zbudowane są dookoła podróży duetu postaci. Płynność z jaką przechodzimy tę grę to jej wielka zaleta. Jeżeli więc chcecie zarówno „czystej” cyfrowej wyprawy, jak i braku sztucznych wypychaczy to jesteście w dobrym miejscu. Gra nie marnuje waszego czasu, jednocześnie zapewniając nowe wyzwania i chowając sporo zawartości, w około sześciogodzinnej wyprawie do wymyślonego (czy aby na pewno?) zamku.
Knights and Bikes wyróżnia się oprawą przypominającą interaktywną dziecięcą kolorowankę. Damelza cały czas prowadzi narrację wg której jej wyspa to tajemniczy land pełen dziwów, a każdy przedmiot ma drugie, prawdziwe ja. Elementy te są przedstawione w postaci pojawiających się na ekranie białych konturów przedstawiających to jak prawdziwe formy widzą nasze bohaterki. Zmieniając zwykłe krzaki w jaskinię, górę złomu w smoki, odrobinę błota w śmiertelne bagna itd. Do przemierzania kolejnych lokacji służą nam tytułowe rowery, czyli rycerskie rumaki. Za zbierane po drodze kapselki, robaki czy naklejki, które w oczach bohaterek zmieniają się w walutę możemy kupować nowe elementy zmieniające wygląd naszych pojazdów. Są to kosmetyczne drobnostki, ale przyjemnie jest dodać do swojego rowerka flagę z czaszką, nowy dzwonek, osłonkę na ramę czy też ozdoby na szprychy. Można poczuć jeszcze większy przypływ wspomnień z dzieciństwa, bo to gra przede wszystkim o nich. To cyfrowy wehikuł czasu do chwil, w których wszyscy byliśmy brudni od błota, biegając po podwórku z kijkiem w ręce i próbując skonstruować własną procę.
Trudno traktować Knights and Bikes jako grę, która chce zmieniać nasze spojrzenie na gatunek, na branżę itd. To tytuł, który po prostu chce wykorzystać medium do tego, by starym ludziom zaoferować powrót do młodzieńczych lat. Przy okazji daje też okazję do mega przyjemnej, pozbawionej ciśnień kooperacji (takie Overcooked jednak wspomniane ciśnienie buduje). Łącząc to z uroczą oprawą, „wysoką” kamerą i dużymi dawkami humoru otrzymujemy mieszankę, którą zdecydowanie warto się zainteresować. Choćby dlatego, że nie jest to kolejny indie-roquelike, indie-platformer, czy też gra tak natchniona, że odbija się od krawędzi duszy autora. Znając swoje ograniczenia twórcy skupili się na prostych i przyjemnych rozwiązaniach, wykorzystując je do sięgania po temat, którego inni nie ruszają. A jeżdżenie na rowerach po błocie, pedałowanie co sił, a potem ostre hamowanie… takie drobnostki potrafią zmienić zwykłe linijki kodu w coś więcej. Tak samo jak dziewczynki biegnące przez las z okrzykiem bojowym na ustach, chowające się w sianie, grające w 8-bitowe gry, kręcące się między światem doczesnym i światem dziwów.
Podróż po Penfurzi to coś co zapada w pamięć. Ma dużo dobrych momentów, dużo ciekawych rozwiązań narracyjnych, masę uroku. Nawet jeżeli gameplay nie trzyma nas za szczękę przez cały czas to nie o to tu chodzi. Chodzi o wyprawę i o przygodę. Knights and Bikes daje nam grywalną formę dziecięco-przygodowych filmów w stylu Goonies, czy też nostalgii jaką ostatnio mieliśmy w Stranger Things. Tylko z odrobiną brytyjskiego fantasy, w realiach minionych lat. Wyraźnie czuć w tym, że gra pochodzi z tego samego kraju co np. Fable. To taka specyficzna konstrukcja z kolorowych desek, wycinanek, koralików, kaloszy i kolorowych swetrów. Urocza i ciepła, zakończona w jedyny możliwy sposób. A co może nas martwić? To nie tylko to, że takie dziecięce wyprawy w nieznane nigdy do nas nie wrócą, ale także do bohaterek gry.
Wahałem się czy nie dać wyższej oceny, może powinienem… twórcy jednak nie postawili kilku kropek w miejscach, w których powinni. Development się zresztą przeciągał – pewnie budżet nie pozwalał już na nic więcej jak tylko pośpiech i trzymanie się rozwiązań, które zdążyły być sprawdzone. Nie odbiera to jednak Knight and Bikes tego, że buduje świat do którego chciałoby się jak najszybciej wskoczyć, który rozgrzewa i daje dużo ciepła. Zdecydowanie bliżej mu do Burtona niż do Disneya, i na pewno nie sili się na to, by podkreślać swój „human touch”. Albo się go zobaczy, albo nie. Ja go widziałem, do mnie trafił. Będę o tej grze pamiętać – to obecnie jeden z większych komplementów, którymi mogę obdarzyć produkcję AAA czy indie.

 

Ocena: 4/7

O systemie oceniania

Podsumowanie: Samemu czy we dwójkę – Knights and Bikes to udana podróż do dziecinnego heroizmu, w formie przyjemnej przygodówki.

cascad