Kultura popkrytyki – wą

Jak wygląda świat portali internetowych i kanałów youtube’owych skupionych wokół grania wszyscy wiemy. Szybkość pojawiania się materiałów coraz trudniej połączyć z ich jakością, dbaniem o research itd. Wszystko musi być tak bardzo na gorąco, że zwoje się przepalają. Szczególnie bolesne jest to, że nawet nie czytając/oglądając takich rzeczy, wciąż czuje się ich wpływ. Nie da się bez przerwy udawać, że nie istnieją, a bańka kontr-twórców kiedyś w końcu odniesie zwycięstwo. Szybciej przestanie im się chcieć… Ostatnio z garnka wylało się jednak więcej wody niż zwykle. Mam już serdecznie dosyć pokulturowych wieszczy, którzy swą zarzyłość pokazują tylko przez fatalne tiszery z othertees. Siedząc przed kamerą w koszulce z Deadpoolem, którego poznałeś przy filmie z Reyoldsem, zastanów się po prostu co dajesz światu.

Od razu się przyznaję – ulało mi się przez brodę Geralta, o której dyskutuje się przez pryzmat Wiedźmina od Netfliksa. Nagle stało się to tematem: czy powinien ją mieć czy też nie. To irytujące jak bardzo popkulturowa krytyka staje się krytyką detalu, byleby zwrócić na siebie uwagę udawaną rzetelnością. Zaczyna to zmieniać się w kolejną pseudonaukę. Porównywanie dwóch dzieł, zupełnie różnych osób, sprowadzone do wyłapywania różniących je detali? Nie ma nic prostszego. Tym bardziej, że Wiedźmin zawsze się kliknie.


Skoro jednak wyłapuje się te wszystkie różnice w trailerze, porównując netfliksowy serial do gry, czy książki to proszę: oto Sąd Ostateczny Michała Anioła i Hieronima Boscha. Szukajcie między nimi różnic, bo to przecież najważniejsze:

Co jest prostsze: zrozumieć ten fresk i obraz, czy znaleźć między nimi różnice? Nawet porównując klasyczne obrazy do współczesnej masowej rozrywki da się zauważyć analogię w błędnym rozumowaniu, płynącym z błędnie stawianych porównań.

Można to robić dla funu, dla ćwiczenia percepcji itd. ale jeżeli nie płynie za tym żaden wniosek to całkowicie omijamy to co istotne. Jest 2019 rok i wciąż całkowicie nie rozumiemy krytyki sztuki. Nie uważam tego za coś co jest totalnie winą odbiorcy czy też niewprawionego twórcy, bo nikt nas tego nie uczy. Takich lekcji nie ma w szkole, nawet na większości studiów humanistycznych trudno znaleźć taki przedmiot, ale dajmy coś od siebie. Jest ogromna różnica między dawaniem ludziom rozrywki (vide kino akcji, stand-up), a jechaniem na efekciarskim populizmie, który daje coś tylko tym, którzy go tworzą (tak, vide okropna większość „popkulturowych” blogów i kanałów na YT).
***
Podczas kolejnych materiałów skupionych wokół oceniania i porównywania dzieł popkultury śladowe ilości krytyków, choćby na chwilę, zjeżdżają na temat samego przekazu. Co jest motywem dzieła, co jest jego istotą, jakie prezentuje stanowisko wobec świata zastanego, fikcyjnego czy też przeszłego. Krytycy popkultury stają się popkrytykami. Osobami w prosty sposób przekazującymi to co najłatwiej zobaczyć. Są jak znacznik na mapie w grach open-worldowych. Dawanie rozrywki (fajnych materiałów) kryjąc się za maską „zaangażowanego fana”, a zatem wiarygodnego – takiego który ma prawo być krytykiem – to koń na którego coraz więcej osób chce wsiąść. Internet zmienił się w wielki ciąg niedociągnięć, który tylko marnuje czas i topi obraz całości. Jak w Trwałości Pamięci Daliego.
Uwiera mnie to wszystko chyba dlatego, że coraz trudniej ignorować ten wyścig o tytuł mistrza ignoranctwa. To się dzieje w każdej możliwej dziedzinie. Już nie ma dzikich plaż na których zbierałem bursztyny. Rozum jest tak silnie atakowany z każdej strony, że zakopanie się w swojej bezpiecznej niszy już nie wystarczy. Nawet ona zaczyna pękać. Łączy się to z tym co obecnie widzimy w kraju. Jestem już przemęczony wojną o to czy dwóch typów może chodzić po ulicy trzymając się za ręce, czy nie – w konstytucji nie ma o tym ani słowa. Zresztą tu chodzi tylko o to, by rozmawiać właśnie o tym, a nie o tym, że albo wycinamy albo sprzedajemy lasy; nie o tym, że robimy takie reformy że młodzież nie ma gdzie iść do szkoły; nie o tym że chcemy węgiel zamiast wiatraków (wiatraki nie głosują, a górnicy już tak). Najmocniej przepraszam za nawiązanie do polityki i za krytykę krytyków – bo to dwie rzeczy, o których miałem tu nigdy nie pisać – tylko jest tego wszystkiego za dużo. Źle się dzieje w świecie prawdziwym, ale w nim zawsze tak było. Liczył się tylko zysk. Szkoda, że ten sam brak zasad tak mocno zakorzeniliśmy też w materiałach o grach, filmach, komiksach. One miały być naszą Nibylandią. A nawet one są tworzone po łebkach, byle wypchnąć, byle dać dobry tytuł, byle Google lepiej nas indeksował. Każdy się na wszystkim zna bo wpadł na Tvtropes, na Wikipedię, znalazł jakąś trivię, ogarnął temat przez godzinę i już może się wypowiadać. Bo taki research w nowych mediach wystarcza.
***

Jak mam (się) bronić kiedy ich jest więcej? Kiedy liczy się tylko kolejny tekst, w którym wkleja się brodę Geralta z gry, fragment książki gdzie Sapkowski pisze, że Geralt jednak nie lubił nosić brody etc. i to dopiero teraz gdy wyszedł serial, zamiast wtedy gdy wychodziła najbardziej nawoskowana gra naszych polskich piwnic, Dziki Gon.

To jest pisanie w formie ciekawostek, zabawy w „znajdź 10 różnic”, a nad Wisłą robi się z tego śledztwo jak w sprawie warszawskiego pytona.
Za dużo tej bylejakości wpuszczamy do swych domów. Za wiele rzeczy staje się naszymi ukochanymi nim w ogóle je poznamy. Odrzuciliśmy całkowicie starą prawdę o tym, że wszystkie historie już zostały opowiedziane.

Nie wiem, czy ustawić się w parku na prowizorycznym podwyższeniu z kraty po piwie, i nawoływać do tego by popkrytycy wzięli się za naukę o krytyce i o kulturze. Może w ten sposób rozwiną swych odbiorców, oni będą wymagać więcej od krytyków i od samych dzieł, powstanie wtedy nawet zalążek czegoś co kiedyś nazywano „inteligencją”. Tylko to są mrzonki. Po co, skoro teraz nie robi się felietonów, nie robi się tekstów, nie robi się dygresji. Robi się openingi, lets playe, reakcje na trailer. Nie tworzy się recenzji, tworzy się content. Koń z którym chcę się kopać ma kopyto wielkości Kamaza. To ja jednak schodzę z tej kraty i dziękuję.

 

cascad