Detektyw Pikachu – recenzja

Filmów z cyklu Pokemon jest ponad dwadzieścia – do niedawna ani jeden z nich nie zawierał jednak prawdziwych aktorów. Aż do premiery „Detektyw Pikachu” trzymano się sprawdzonej, animowanej formuły. Teraz dzięki współpracy The Pokemon Company, wytwórni Toho (Japonia) i Legendary Pictures (USA) możemy sprawdzić jak wyglądałaby alternatywna wersja rzeczywistości, w której każdy z nas może zostać przyjacielem fantastycznych stworków. I to ta wizja jest głównym bohaterem filmu, który przez większość czasu udanie lawiruje między seansem dla najmłodszych i dla ich opiekunów.

Pika, pika

Tim mieszka w małym miasteczku, nie chce trenować Pokemonów, jest typem samotnika. Ma dwadzieścia lat, od niedawna pracuje w firmie ubezpieczeniowej, a wszyscy jego znajomi zdążyli gdzieś wyjechać w poszukiwaniu kariery. Po śmierci matki wychowuje go babcia, a ojciec wyjechał do odległego Ryme, w którym realizuje się w pracy w policji. Między nimi nie ma zażyłości, jest za to dużo żalu i niedopowiedzeń. Film otwiera sekwencja śmiertelnego wypadku ojca Tima, po którym młodzian decyduje się pojechać do Ryme, posprzątać jego mieszkanie i ostatecznie się z nim pożegnać. Na miejscu czeka na niego jednak fiolka z tajemniczą substancją, oraz gadający (głosem Ryana Reynoldsa) Pikachu, w takich okolicznościach nie można tak po prostu zatrzasnąć za sobą drzwi i wyjechać z miasta. Tym bardziej, że elektryczny chomik twierdzi, że ojciec bohatera jednak żyje, a jeszcze przed wejściem do mieszkania zaczepia nas młoda reporterka oznajmiająca, że jest na tropie wielkiego spisku. Taki zalążek wystarczy, by zabrać nas w podróż przez piękną iluzję świata, w którym ludzie i Pokemony chodzą ze sobą krok w krok. Osoby projektujące ten film, odpowiadające za jego scenografię i efekty zasługują na ogromny podziw. Stworzyli miasto do którego każdy chciałby się wybrać, unikając jednak klisz i przeładowania efektów. Jakimś cudem, w większości przypadków postaci Pokemonów ani trochę nie odrywają się od zastanej przez kamerę rzeczywistości, a role Pikachu i Psyducka są naprawdę Oscarowe. Trudno się na nich napatrzeć.

Przez większość czasu Detektyw Pikachu to komedia, często uciekająca w kierunku żartów jakich po marce Pokemon się nie spodziewamy (nie jest ich wiele, ale każdy bardzo dobrze „siedzi”). Dzięki temu na ekranie pojawia się element zaskoczenia, doskonale urozmaicający przewidywalną intrygę. Pod względem samego scenariusza jest to obraz stworzony według schematu znanego z setek innych filmów dla dzieci/młodych nastolatków. Nie da się jednak przecenić obecności Pokemonów na ekranie – dzięki nim ogląda się wszystko z ciekawością, czeka się na ich kolejny występ i wypatruje smaczków dziejących się w tle. Ekran jest w wielu momentach wręcz przeładowany detalami. Wyjątkowa mieszanka rzeczywistości amerykańskiej, japońskiej i elementów estetyki anime zawsze jest gwarantem fajnego widowiska. Tym bardziej, że mogą się nią cieszyć zarówno fani marki jak i osoby, które nigdy nie związały się z nią emocjonalnie. Dla tych pierwszych jest tu wiele naprawdę miłych mrugnięć okiem.

Mnie to całkowicie kupuje. Widok ciasnych uliczek po których śmiga przeuroczy Pikachu, jazda malutkim samochodem (jakby wyciągniętym prosto z Game Boya) z Psyduckiem na tylnym siedzeniu, odgadywanie póz Mr. Mime’a, ucieczka przed Charizardem, wielkie wejście Magicarpia… przecież to jest w stanie uratować każdy film. Nie można odciąć się też od jego oceny przez pryzmat wielkości marki, która jest tak kochana, tak wielka, tak powszechna i uniwersalna. Co prawda znowu sięgnięto po motyw tego jak ludzkość nie szanuje środowiska, jak łatwo przychodzi nam niszczenie życia i uprzedmiotowianie naszych braci mniejszych – ale jeżeli jest jakiś temat o którym należy bez przerwy gadać to, jest to jeden z nich. Gniew przyrody reprezentuje potężny Mewtwo, którego moce chcą kontrolować wysoko postawieni krawaciarze… Pokemony to jednak przyjaciele ludzi i na koniec wielkie straty i wielki gniew zmieniają się w festiwal szacunku i przyjaźni. Dużo tu mieszanki realizmu magicznego, fantasy i gagów, ale to przede wszystkim ciepły film o uroczo cynicznym Pikachu i jego nowym, młodym przyjacielu.

 

Twórcy nie poszli na łatwiznę i zaprezentowali zamknięte (to bardzo ważne) widowisko, które powinno otworzyć drzwi dla „kinowego uniwersum aktorskich Pokemonów”. A przynajmniej tego bym sobie życzył bo miłych niespodzianek jest tu bardzo dużo i zdecydowanie górują nad sztampą wątku przewodniego. Nawet podchodząc do tego filmu bez entuzjazmu trudno nie ulec jego urokowi. Końcowe fabularne mambo-jambo starające się wszystko wyjaśnić i pozamykać w 5 minut (dorzucając do tego zwrot fabularny) można było sobie co prawda odpuścić/rozwiązać inaczej, ale nie zmienia to faktu, że włożono wiele miłości w Detektywa Pikachu. Strasznie to doceniam, bo nawet robiąc dużo mniej zaangażowany i wykręcony obraz wyniki finansowe byłby zapewne takie same. Tymczasem uniknięto infantylności, wylewu fanservice’u i kopiowania tego co pokazywały wypuszczone do tej pory anime. Czekam na kolejne produkcje z tego cyklu. Może to będzie „Strażak Squirtle”?

 

cascad