Fanowskie strony podobno upadają tylko raz

Jeżeli macie jakiekolwiek doświadczenie z otwieraniem swojej strony, bloga czy konkretnego profilu na social media to pewnie macie też za sobą klęskę tego projektu. Nie przeprowadzałem żadnych badań w tym temacie, jednak na oko 97% internetowych oddolnych inicjatyw nie utrzymuje się na powierzchni nawet kilku miesięcy. Zwykle wystarczy jeden zastój, jedna przerwa w rutynie dodawania treści i ogień zaczyna gasnąć. A najgorsze w tym wszystkim jest uczucie, że nikt nawet za tym co otwieraliśmy nie zatęskni (bo właściwie do nikogo nie dotarliśmy).

Kwestie promocyjne odstawiam na bok, bo to okropnie nieprzyjemne sprawy. Rzeczywistość zastana to taka, w której wygrywa ten kto posiada więcej odsłon i lajków, to nie podlega dyskusji. Jest to bardziej dotkliwe  niż kiedykolwiek. Żywotność małych stron i stroneczek zależy zatem od zawziętości twórcy i jego oczyszczenia się z pogoni za królikiem, którego złapać się nie da. Albo inaczej: nie powinien myśleć o jego łapaniu jeżeli po prostu chce robić coś fajnego, dla siebie i mu podobnych.

Poruszałem już ten temat, gdy Lavocado zaliczyło swój pierwszy przestój, teraz do tego wracam – głównie po to, by wyrzucić kilka kwestii na zewnątrz i nie zostać posądzonym o hipokryzję. Przede wszystkim: straciłem (tzn. spaliłem) lapotpa tuż po E3 i miałem tonę pracy i obowiązków w życiu codziennym, które odciągnęły mnie od prowadzenia bloga (dodatkowo, nie ukrywam – pogoda była zbyt piękna, by ją odpuścić). Wraz ze sprzętem straciłem parę gotowych tekstów, ale to nie jest w tej chwili ważne. Dzięki wsparciu kilku osób dosyć szybko zorganizowałem sobie nowe narzędzie pracy, zebrałem kilka materiałów i jestem gotowy, by znów podnieść Lavocado z… nie z kolan, z łóżka na którym smacznie drzemało. Melduję zatem, że mam nowe gry, o których chcę napisać i zapas sił by to robić. Będę też szukał najbardziej optymalnego rozwiązania na regularne pojawianie się wpisów. Dlatego nawet jeżeli zobaczycie tu kilka dni bez wpisu to nie podpinajcie Lavo pod kolejną opuszczoną fanowską stronkę. To jest projekt, który jak mój ulubiony wymyślony sportowiec – Rocky – upada więcej niż raz. I może to moja wina, że nie przebijam się ze swoją wizją w mediach, skoro moje główne wzorce to przegrywający ludzie. Ale nie jest to myśl, której kurczowo się trzymam – w zasadzie wpadłem na nią dopiero teraz… Najważniejsze jest to, że ktoś to czyta i pewnie trzyma kciuki za kolejne publikacje. To bardzo niesamowite.

Na koniec jeszcze mały apel do ludzkości: jeżeli chcecie otwierać coś swojego to otwierajcie, jeżeli znajomi to robią to ich dopingujcie, a jeżeli coś zamknęli to nagabujcie ich, by dali swemu dziecku jeszcze kilka szans. Lata temu mieliśmy w Polsce zaczątek pięknej blogosfery graczy, wróćmy do tego. Tylko bez spinania się na wynik – można lepiej spędzać czas wolny niż kopiąc się z koniem.

Dodatkowo, wyobraźcie sobie kilka sytuacji:

  • Masz wolną godzinę, siadasz do pisania i nic się nie dzieje, słowa nie płyną.
  • Otwierasz listę swoich szkicy i żadnego nie chce ci się dokończyć.
  • Piszesz tekst i w połowie wyrzucasz go do kosza.
  • Chcesz coś napisać i w tym samym czasie w innym miejscu sieci ktoś publikuje praktycznie to samo.
  • Siadasz do pisania, idzie Ci świetnie, wtem ktoś bliski chce coś od Ciebie, musi coś powiedzieć, musisz wyjść, porozmawiać, coś zobaczyć, koniecznie teraz! I po tekście…

Jeżeli myślicie, że tylko wy tak macie to czas się obudzić. To integralna część dnia każdego kto tworzy coś w Internecie na stopie hobbystycznej. Nie trzeba przez to rzucać pisania. Dajcie światu trochę dobrych adresów www, bez wielkiego planu, projekty i milestone’ów.

cascad