Najlepsze gry 2017 – wielka gala Lavocado

Lavocado ma dopiero kilka dni, ale nie oznacza to, że odpuszczę sobie przyjemność podsumowania roku na wielkiej gali. Tym bardziej, że 2017 był wypełniony zawartością niczym Encyklopedia PWN. Zwycięzcy zostali wybrani w szesnastu kategoriach. Jeżeli macie inne typy zapraszam do dyskusji, tymczasem czas na otwarcie koperty z listą zwycięzców. A są nimi:



Największa przygoda: The Legend of Zelda: Breath of the Wild

To fenomenalne, że największą i najlepszą grę w otwartym świecie zrobiono na najsłabszą konsolę na rynku. Breath of the Wild to przede wszystkim mechaniki, które zmieniają kod w żywy świat. Moment w którym zobaczyłem jak piorun uderza w metalowy miecz podczas burzy sprawił, że mózg mi stanął. To jest totalna przesada i robienie sobie jaj z developerów latami pracującymi nad tworzeniem skomplikowanych sandboksów. Nintendo tymczasem po prostu się za to wzięło i zrobiło. Magia.


Największy sukces: Persona 5

Persona 5 to wspaniała gra o odkrywaniu prawdy zaszytej głęboko w ludziach, których nikt nie podejrzewa o kłamstwo. Niesamowicie się cieszę, że ta pełna uczuć, fantastycznych historii i stylu nie z tej ziemi produkcja została tak świetnie przyjęta. Persona 5 osiągnęła największy sukces finansowy w historii serii i została należycie wypromowana przez graczy i krytyków. O tej serii w końcu się mówi i to nie tylko w zamkniętych kręgach. Całkowicie się jej to należy.

Gra zbyt piękna: Nier: Automata

Mieszanie wody z ogniem – tak wygląda to co stworzyła kolaboracja Platinum Games (gameplay) i Yoko Taro (scenariusz). Tytuł taki jak Nier: Automata właściwie nie miał prawa powstać. Oglądając jak androidy tną samurajskimi mieczami roboty na wyludnionej Ziemi, mamy tylko część obrazu przed oczami. Wystarczy wsłuchać się w muzykę, ukończyć grę kilka razy i po obejrzeniu właściwego endingu zastanowić się nad tym co się właśnie wydarzyło. Tak się przeżywa kontakt z wielkimi grami.


Gra bardzo potrzebna: Nioh

Dzięki Nioh wiemy na pewno, że da się zrobić Soulsy bez udziału From Software. To bardzo ważny projekt i ważna premiera tego roku. Wspaniała wariacja na temat siekania demonów, oparta na świetnym systemie przyjmowania odpowiedniej pozycji podczas walki. Team Ninja przygotowało tytuł, który może odmienić oblicze całej firmy, podobnie jak kiedyś Demon’s Souls odmieniło FromSoft.


Techniczny debeściak: Hellblade

Wiele rzeczy jest cudownych w Hellblade, ale to co się wyprawia podczas grania w ten tytuł na słuchawkach to coś zupełnie nowego. Obłąkana Senua, będąca na skraju szaleństwa słyszy głosy, a my razem z nią… i na odyńca buduje to taki klimat, że ostatni raz tak zależało mi na dźwięku w grze przy przechodzeniu Silent Hill. Mamy tu do czynienia z absolutną techniczną ekstraklasą.


Największy powrót: Super Mario Odyssey

Powrót? Już tłumaczę o co chodzi. Ostatni w pełni trójwymiarowy Mario to wydany w maju 2010 Galaxy 2, dlatego tyle nadziei leżało na barkach Super Mario Odyssey. Nintendo jednak, tak jak w przypadku Zeldy, wydawało się nie czuć presji i po prostu zrobiło genialną platformówkę, tak jakby nie mogło być inaczej. Strasznie brakowało w tym gatunku tytułu o takiej skali i mocy. Ale teraz go mamy: nowego-starego króla skakania.

 

Nagroda za zdjęcia: Assassin’s Creed Origins

Ubisoft zrobił bardzo dobrą odsłonę Assassin’s Creed, wprowadził bardzo dużo zmian i naprawdę zaszalał z wielkością gry. Największy szacunek należy się jednak jej stronie wizualnej i trybowi foto. Wiem, że ma go też np. Horizon, ale w starciu ze starożytnym Egiptem pełnym greckich i rzymskich wpływów nikt nie ma startu do wędrówki Bayeka. Pustynie, oazy, bujna przyroda, szczyty piramid, kolosea, jaskinie, wzgórza, jeziora, legowiska dzikich zwierząt, pałace, amfiteatry, rzeźby… nie umiem nawet wymienić ile przepięknych elementów znajduje się w tym tytule. Dla fanów klasycznej architektury to będzie wręcz za duża dawka dobra.


Niewykorzystany potencjał: For Honor

Zapowiedzi For Honor napawały wielkim optymizmem. Walka bronią białą, przez sieć, przy oblężonej twierdzy i w takim towarzystwie jak samuraje i wikingowie musiała wypalić… i w pewien sposób wypaliła. Wszystko niby jest na miejscu ale zabrakło trochę magii, prezentacji, ostatnich szlifów – po prostu pierwiastka geniuszu. Oby to nie przekreśliło szansy na część drugą bo mogłaby ona to wszystko naprawić. Ten pomysł powinien być kontynuowany.


Najbardziej przegapiona gra: Gravity Rush 2

Kolorowy, żywy, ociekający uroczymi detalami świat który nawiedzają mroczne siły – potworów i ludzi – ratowany przez najweselszą bohaterkę w historii. Kat i jej brygada to chmara świetnych postaci żyjących na latających lądach wysoko w przestworzach. Audiowizualny aspekt tej gry, podobnie jak gameplayowy stawiają ją w zdecydowanej czołówce tego roku, a mimo to większość osób przeszła koło niej obojętnie. To wielka strata bo Gravity Rush 2 jest pełne uroku i tak oddaje uczucie latania w przestworzach jak nic innego.


Największy prezent dla graczy: Yakuza 0

Yakuza to seria zmagająca się wieloma problemami promocyjnymi. Od samego początku miała pod górkę przez porównania z serią GTA, mimo iż wcale nie aspiruje do bycia grą w tym stylu. Wraz z wydaniem Yakuzy 0 Sega dała wiernym fanom fantastyczny prezent (młodzi Kiryu i Goro swą charyzmą wpędzają innych w kompleksy), tworząc też warunki do tego, by nowi w temacie gracze wskoczyli na ten statek. A jest na co wskakiwać, bo Yakuza 0 jest okraszona wyjątkowa stylistyką Japonii lat 80-tych, pełną walk ulicznych, łez, poświęceń i humoru. Prawdziwa męska telenowela o gościach, którzy mają tylko jedną rzecz większą od swych pięści… i jest to serce.


Wielkie odkupienie: Metroid: Samus Returns

Metroid: Other M ukazało się w 2010 i było niezłe… potem w 2016 premierę miało zbojkotowane przez graczy Metroid: Federation Force. 2017 na szczęście przyniósł w końcu to na co trzeba było tak długo czekać. Prawdziwy dwuwymiarowy Metroid na handhelda Nintendo – pierwszy od 2004 roku! Nawet jeżeli to „tylko” remake Metroid II: Return of Samus z Game Boya, to jednak remake pełną gębą, przemyślany i dopracowany. Odkupienie win ma tu zresztą wymiar podwójny, bo swe dobre imię odzyskało hiszpańskie MercurySteam. Po fatalnym sequelu Castlevania: Lords of Shadow wszyscy już ich skreślili – jak widać zdecydowanie przedwcześnie.

Największa wpadka: Mass Effect Andromeda

EA zrobiło w 2017 wiele rzeczy, których można się było spodziewać. Zamknęli studio Visceral Games, wypuścili zwierzaki do Simsów w formie płatnego dodatku, jeszcze mocniej podkręcili kupowanie kart do FUT-a w FIFIE, zepsuli Battlefronta 2 mikrotransakcjami, wypuścili nieciekawego Need for Speeda… okej, powieka mi nie drgnęła. Ale gdyby ktoś mi powiedział, że zepsują Mass Effecta tak bardzo, że nawet najwięksi fani serii uznają Andromedę za zgniłe jajo to bym nie uwierzył. Szkoda to tym większa, że w końcu porzucono Sheparda i jego ekipę Scooby Doo, oraz wymyślono naprawdę fajny zaczątek fabuły. Odkrywanie nowych światów jako arka ludzkości to rewelacyjny koncept na grę. Tylko trzeba go powierzyć odpowiedniej ekipie.

Najlepsza kolekcja: Wipeout Omega Collection

Coraz częściej wydaje się gry na nowo, w pakietach – czasem bardziej, czasem mniej odnowione. Świetnie udało się to przy okazji Crash Bandicoot N Sane Trilogy, złote laury składam jednak pod bolidami z Wipeout Omega Collection. Nie jest to optymalne zestawienie Wipeoutowego wypasu, ale poczuć jeszcze raz tą prędkość to jednak jest magia, której nie da się niczym zastąpić. Muzyka, tempo, adrenalina i fantastyczny design zapoczątkowany przez studio Psygnosis to coś co raz zaszczepione w graczu nigdy z niego nie wyjdzie.


Najlepsze odświeżenie: Resident Evil VII

Już mi się wydawało, że z Resident Evil będzie krucho. Stałe odcinanie kuponów po genialnym RE4 nie mogło wiecznie trwać. RE5 i RE6 już nie były tym samym, Revelations też – brakowało w nich konsekwencji. Zmiana formuły na (przepięknie wykonany) horror FPP okazała się jednak strzałem w środek tarczy. Resident Evil VII to cudowny hołd dla początków serii i jednocześnie pokazanie miejsca w szeregu tym wszystkim indie-straszakom, których przez ostatnie lata tyle się narobiło.


A jednak im wyszło: Mario + Rabbids Kingdom Battle

Ta kolaboracja nie powinna się udać, a tym bardziej nie w formie strategi turowej. Mediolański oddział Ubisoftu obszedł się jednak z wielkim wyczuciem z legendą Mario i systemem sprawiającym przyjemność mniej i bardziej zaawansowanym graczom. Ten unikalny tytuł to wielka zagadka, dzięki której wiemy, że na Switchu wszystko jest możliwe.


Gra roku: Persona 5

Kiedy miesza się RPG-a z symulacją życia, a zwłaszcza tego szkolnego – w Tokio – to trzeba zadbać o masę rzeczy, by nie wyszła z tego głupia i infantylna gra. Persona 5 została złożona ze swych puzzli wręcz idealnie tworząc ociekający zawartością pokaz kreatywności najlepszych ludzi z Atlusa. Ich talent do projektowania postaci, dialogów, scen, problemów, muzyki, grafiki i każdego najmniejszego detalu jest nie z tej ziemi. Samo menu Persony 5 jest ładniejsze od połowy gier wydanych w zeszłym roku. Dlaczego jednak to P5 wygrywa z taką konkurencją, mimo iż jest w zasadzie sequelem „więcej, lepiej i jeszcze więcej”? Przede wszystkim za wymowę jaką w sobie zawiera. To ponad stu godzinna wyprawa do wnętrza ludzkich serc, będąca komentarzem do wydarzeń, które dzieją się w każdym kraju. Powagę równoważy się tu masą komizmu, ciepłych scen, mądrych postaci i wolności oddanej graczowi. Lepszej gry o superbohaterach nie spodziewam się zobaczyć w najbliższych latach.

Następna taka gala za rok. Do przeczytania!